Historia incognita. O pożytkach z (auto)rekonceptualizacji powojennych dziejów Ukraińców w Polsce
Jarosław Syrnyk
Niezależnie od względnie dużej (a w każdym razie zasługującej na odrębny artykuł) ilości opracowań dotyczących losów Ukraińców w Polsce po II wojnie światowej, stanowią one w jakimś sensie nadal – co postaram się wykazać w dalszej części tekstu – „niezbadany ląd”, albo trawestując Leslie P. Hartleya – „inny kraj”. Wynika to z samego przebiegu wydarzeń w przeszłości, w pierwszej zaś kolejności z tego, jak potoczyły się losy około 700 tysięcy ludzi, których w 1944 r. można było uznać za przedstawicieli społeczności ukraińskiej pozostających w granicach „nowej Polski” i kolejnych tysięcy ich potomków. Każda z tych osób stanowiła lub stanowi przecież niepowtarzalny, warty odrobiny empatycznej refleksji kosmos. Ale w niemniejszym stopniu przestrzeń dla dalszych badań otwierają kwestie zdawałoby się odległe od powojennych dziejów ludności ukraińskiej w Polsce. Należałoby do nich zaliczyć przecież także zagadnienia związane z ogólnym kształtem, jaki przybrała narodowa idea w powojennym państwie polskim, czy tego jak potoczyły się losy podzielonego „żelazną kurtyną” kontynentu. Znalazłby się tu również problem w jaki sposób nowoczesność przekształciła się w ponowoczesność, a więc i to, jak szybko i jak mocno skurczył się m.in. pod wpływem rewolucji informatycznej nasz glob.
Wchodzące dziś w dorosłość czwarte, licząc od 1945 r., pokolenie, widzi świat, jaki nie śnił się ich pradziadkom. Co jest lepszą miarą dokonującej się zmiany – czas potrzebny na pokonanie odległości z jednego krańca Europy na drugi? A może zaawansowane technologicznie smartfony? Czy Facebook, prawdziwa wieża Babel współczesności? Zmiany następują błyskawicznie, prowadząc zresztą do dość paradoksalnego, lecz jakże prawdziwego wniosku, że tylko zmiana jest stałym elementem rzeczywistości.
Tempo zmian przeraża, popycha do niemal histerycznych prób wskrzeszenia świata, którego od dawna już nie ma. Owo przerażenie powoduje, że tu i teraz, pod koniec drugiej dekady XXI w. niektórzy próbują aktualizować pytania, na które dramatyczną odpowiedź wydawał się udzielić nam XX w. Wstępem do takiej aktualizacji ma stać się rozliczenie z przeszłością, fałszywie przywołujące na pomoc historię. Historia, jak pisała o tym Ewa Domańska, przekształciła się w związku z tym w „masowy ruch ekshumacyjny”, którego istotą stało się „stałe przekopywanie przeszłości, zakopywanie i odkopywanie, rozczłonkowywanie, przenoszenie, niszczenie jednych grobów i budowanie innych”[1]. Czy to rzeczywiście historia, czy raczej niezbyt udany erzac?
Poszukiwanie odpowiedzi na pytania współczesności w śladach przeszłości jest istotą historii. Problemem jest jednak niekiedy cel, który towarzyszy stawianym pytaniom. Problemem jest też świadomość, jej rodzaj lub jej brak. Historia bywa dobrą nauczycielką życia, ale warunkiem do tego jest stawianie jej odpowiednich pytań. Pytań nie na miarę rytualnego opłakiwania zmarłych, stanowiącego – jeśli mielibyśmy mówić zupełnie otwarcie – raczej rodzaj naszego własnego przygotowywania się do nieuniknionej śmierci. Chodzi o pytania stawiane na miarę wyzwania, przed którym stoi każdy z nas, a zawierającego się choćby w nowotestamentowej przypowieści, w której Pan „jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności […]”[2].
„Talentem talentów”, którym zostaliśmy obdarowani jest nasze życie. Uznanie tego faktu otwiera określoną perspektywę dla zadania pytań przeszłości za pomocą historii. Jeśli życie jest „talentem talentów” to w konsekwencji musimy uznać, że zostaliśmy nim obdarowani nie po to, by je zachowywać, czy „zakopywać”, nie po to więc by zberihaty totożnist’ (zachowywać tożsamość), a tym bardziej nie po to, by (tylko) oddawać hołd przodkom, ale po to, by swym własnym życiem przynosić pomnożony plon. Oczywistym drogowskazem stawianych w następstwie tego pytań nie może być już przeszłość, ale przyszłość, nasza i następnych pokoleń. Tutaj dopiero historia może być traktowana jako prawdziwa nauka. Nauką nie jest jednak historia upolityczniona, historia propagandowa, ale historia rozumiana jako nauka, która pomaga w rozstrzyganiu realnych problemów współczesności i przyszłości. Można ją rozpoznawać m.in. po formie, jaką przyjmuje. Tak jak w zwykłym codziennym życiu, tak i w historii-nauce więcej prawdy znaleźć można w powątpiewaniu niż w zarozumiałej pewności siebie. Więcej prawdy znaleźć można w milczeniu niż w natarczywym przekonywaniu. Więcej prawdy będzie w wolności, niż jakimkolwiek zniewoleniu. Tak jak w zwykłym codziennym życiu nie należy bowiem ufać w ogólnie formułowane recepty dotyczące naszego życia. Tę odpowiedzialność chcemy czy nie, niesie za siebie każdy z nas indywidualnie, dlatego właśnie, że każdy człowiek to oddzielny kosmos, oddzielny ważny i niezastąpiony wszechświat.
Z zawartych powyżej przesłanek wypływają określone wnioski. Np. ten, że swojej historii, tak jak swojego życia, nie wolno oddawać w czyjeś ręce. Dotyczy to nie tylko jednostki. Dotyczy też zbiorowości.
Tekst o pożytkach wynikających z (auto)rekonceptualizacji powojennych dziejów Ukraińców w Polsce, bazuje na założeniu, że opisaniem dziejów tej zbiorowości powinni zająć się przede wszystkim ludzie, którzy te kwestie najlepiej znają i rozumieją. Jest w tym zagadnieniu także problem zaufania. Jeśli – w wymiarze indywidualnym – chcemy odpowiedzieć na pytania dotyczące przyszłości możemy zastanowić się kim byli nasi rodzice, przodkowie, co im się udało, albo nie udało, dlaczego miało to miejsce itd. Przy okazji dokonuje się proces nazywania tego co ci ludzie robili. Alternatywą jest to, że zrobi to za nas ktoś inny, albo nie zrobi tego nikt. Ta sama kwestia pojawia się w wymiarze grupowym, np. rodziny, ale także grupy wspólnego doświadczenia, jaką tworzą mieszkający w Polsce potomkowie osób wysiedlonych w ramach akcji „Wisła”. Zatem albo my napiszemy swoją historię po swojemu, albo będziemy przepisywać nie nasze teksty, wprzęgając, świadomie lub nie, swe talenty i życie w tiahła ich szwydkojizdni, jak wieszczył przed stuleciem Iwan Franko.
Pożytki z takiego podejścia dostrzegłbym nie tylko dla samych Ukraińców, ale także dla ludzi, z którymi Ukraińcy żyją, z którymi dzielą swój czas i los. Także, a może przede wszystkim wtedy, gdy własna opowieść Ukraińców z Polski nie będzie tożsama z opowieścią większości, kiedy będzie wprowadzała do niej istotne i pożyteczne korekty.
[fragment wystąpienia w trakcie Konferencji naukowej UTH, która odbyła się w maju 2019 r. w Przemyślu; całość zostanie opublikowana w materiałach pokonferencyjnych w roku 2020]
[1] E. Domańska, Nekros. Wprowadzenie do ontologii martwego ciała, Warszawa 2017, s. 75.
[2] Nowy Testament, Ewangelia wg św. Mateusza (Mt 25.15).