Położenie ludności ukraińskiej po akcji „Wisła” (1947-1952)

Władze polskie starały się osiedlić  ludność ukraińską, ze względu na jej rolniczy charakter, przede wszystkim na wsi[1].  Na podstawie zachowanych szczątkowych danych można przyjąć, że w miastach, głównie małych, osiedlono około 10% deportowanych Ukraińców.  Wynika z tego, że około 90% Ukraińców osiedlono na wsi, z czego, według danych szacunkowych, ponad 80% w gospodarstwach indywidualnych, około 10% w majątkach państwowych jako robotników rolnych i około 5% w majątkach parcelacyjnych, a pozostałych jako robotników leśnych, rzemieślników itp. Na wsi umieszczano ich głównie w gospodarstwach indywidualnych. Jednak ze względu na brak dostatecznej ilości  odpowiednich zabudowań, ten sposób osiedlenia napotkał na wiele trudności. Sam fakt, że ludność ukraińska w tym czasie była ostatnią wielką grupą osadniczą, powodował, że przydzielono jej w najgorszym stanie gospodarstwa, gdyż lepsze były zajęte przez wcześniej przybyłych osadników. W województwie szczecińskim na 9 800 zajętych przez rodziny ukraińskie gospodarstw indywidualnych, aż 7 345 było zniszczonych, z czego 4 386 wymagało poważnego remontu, a 2 959 odbudowy[2]. W województwie olsztyńskim z  14 tys. wolnych gospodarstw około 10 tys.  wymagało remontu[3]. W województwie gdańskim powiaty przeznaczone pod osadnictwo ukraińskie mogły pomieścić około 600 rodzin, a osiedlono 1 690. Wszystkie gospodarstwa wymagały remontu[4]. W województwie wrocławskim umieszczono rodziny ukraińskie w zabudowaniach  zniszczonych w 50-70%[5]. We wszystkich mieszkaniach  rzeczą powszechną był brak okien, drzwi, futryn, pieców, podłóg i mebli. Dlatego też z czasem, gdy gospodarstw indywidualnych zaczęło brakować, coraz więcej rodzin umieszczano w majątkach parcelacyjnych i należących do PNZ. Trudną sytuację mieszkaniową władze starały się rozwiązać różnymi sposobami.  Umieszczano po 2-3, a nawet więcej rodziny w jednym gospodarstwie lub dosiedlano je do polskich osadników. Pod zasiedlenie wykorzystywano także domki robotnicze i budynki folwarczne, osiedlając tam po kilka rodzin, a nawet stajnie, stodoły i inne budynki. Zabudowania te również wymagały remontu[6].

Należy tutaj zaznaczyć, że podane przykłady poddają w wątpliwość pogląd, że Ukraińcy w zamian za pozostawione gospodarstwa, otrzymali zabudowania  w o wiele lepszym stanie. Mówi się wręcz o "skoku cywilizacyjnym".  Oczywiście można przyjąć, że dla tych, którzy otrzymali murowane, w dobrym stanie gospodarstwa z narzędziami rolniczymi, mógł to być swoistego rodzaju "skok cywilizacyjny", jednak takich przypadków było  naprawdę niewiele. Niemniej, co należy podkreślić, dla osób pochodzących z gór warunki dla prowadzenia gospodarki rolnej były korzystniejsze na ziemiach zachodnich, co z czasem dawało szansę szybszego podniesienia stopy życiowej, w porównaniu z terenami dawnymi.

Poważnym problemem był również brak odpowiedniej ilości inwentarza żywego i martwego. Z zachowanych informacji wynika, że osiedlone do 15 sierpnia 1947 r.  28  469 rodzin przywiozło ze sobą 20  564 konie, zatem 7 905 rodzin było ich pozbawionych. W praktyce takich rodzin było znacznie więcej, gdyż niektóre z nich miały po dwa, a czasami nawet więcej koni.  Lepiej przedstawiała się sytuacja z ilością posiadanego bydła, gdyż większość rodzin ukraińskich miała przynajmniej jedną krowę.  Przywieziono ze sobą także niewielkie ilości kóz i owiec, trzody chlewnej i drobiu.  Dodać należy, że ludność z województwa lubelskiego była lepiej wyposażona w inwentarz żywy w porównaniu z tą z województwa rzeszowskiego i krakowskiego. Większość nieruchomości ludność pozostawiła na dawnym terenie. Sposób i warunki deportacji, spowodowały, że zabrano ze sobą tylko wozy oraz drobny sprzęt, czasami lekkie narzędzia rolnicze[7].

Niekorzystnie przedstawiała się także sytuacja aprowizacyjna ludności ukraińskiej. Wskutek jej wysiedlenia w miesiącach wiosenno-letnich nie zdążyła ona zebrać zasianych plonów. Wynikły z tego znaczne trudności żywnościowe na przełomie 1947/1948 r. "Sytuacja aprowizacyjna - czytamy w sprawozdaniu z powiatu bytowskiego - przesiedleńców przedstawia się tragicznie. Należy liczyć się z tym, że ca 90% ludności nie będzie miało własnych ziemniaków, a wszystkie rodziny nie będą miały do żniw 1948 r. własnego chleba"[8]. Podobne przedstawiała się sytuacja w pozostałych powiatach i województwach[9]. Na przykład w powiecie lęborskim aż 60% rodzin nie przywiozło ze sobą zapasów żywności, a w powiecie gryfickim z osiedlonych 587 rodzin, 314 nie miało ziemniaków i zboża na przetrwanie zimy. W stosunkowo lepszym położeniu jesienią 1947 r. znalazły się te rodziny, które osiedlono najwcześniej. Zdążyły one jeszcze obsiać i zasadzić ziemniakami część pól, a jesienią zebrać plony. Jednak liczba tych rodzin była niewielka. W powiecie szczecineckim zasadzono ziemniakami 230 ha i zasiano 70 ha jęczmieniem. Natomiast te, które osiedlono w czerwcu i później, nie zdążyły nic zasiać i posadzić[10].

Odczuwano również brak paszy dla zwierząt. Nie mogąc jej zgromadzić na okres zimy, zwracano się o pomoc do władz. Organizowane przez miejscowe władze zbiórki paszy nie rozwiązały jednak problemu, gdyż część osadników polskich odmówiła brania udziału w tej akcji[11]. Jedni ze względu na niechęć do Ukraińców, drudzy z braku własnych większych zapasów. W tej sytuacji niektóre rodziny ukraińskie zmuszone były wyzbyć się części zwierząt.

Trudne warunki życia w jakich znalazła się ludność ukraińska po osiedleniu, spowodowały, że władze zostały niejako zmuszone do udzielenia jej pomocy. Przyznano zapomogi w wysokości 300-400 zł, kartki żywnościowe, żywność, zboże i ziemniaki, wyremontowano część zabudowań. Przyznawano również kredyty na zakup ziarna siewnego oraz inwestycyjne na drobne remonty. Jednak nie cieszyły się one, zwłaszcza ostatnie, zbytnim zainteresowaniem ludności, ze względu na brak możliwości ich spłaty oraz dążeniem do powrotu w rodzinne strony. Poza tym pomoc ta okazała się niewystarczająca. Na przykład w województwie olsztyńskim do 15 listopada 1947 r. na 10 tys. zabudowań wyremontowano jedynie 2 427. Z kolei w województwie szczecińskim do grudnia 1947 r.  wyremontowano 717 zagród[12]. Wynikało to nie tylko z opieszałości części urzędników, ale również z ograniczonych możliwości państwa w tym zakresie. Z tego powodu przesiedleńcy ukraińscy zostali zmuszeni do poprawy swoich warunków życia poprzez własną pracę, często wynajmując się do różnych zajęć u polskich sąsiadów. Wysokość zapłaty była różna i zależała od pracodawcy. Najwyższe wynagrodzenie, na równi z robotnikami polskimi, otrzymywano za wykonane prace w majątkach PNZ. Zaznaczyć należy, że ta stosunkowo przychylna polityka gospodarcza władz  nie wynikała z pobudek humanitarnych, lecz z dążenia władz do szybkiego zagospodarowania się Ukraińców, co miało przyspieszyć ich adaptację w nowym środowisku, a co za tym idzie zniechęcić do powrotu do dawnych siedzib i tym samym przyśpieszyć asymilację.  Potwierdzeniem tego może być fakt wypisywania Ukraińcom wniosków o nadanie aktów własności gospodarstw i to często z urzędu[13]. Poza tym 27 sierpnia 1949 r. Rada Ministrów pozbawiła dekretem ludność ukraińską prawa własności gospodarstw, z których zostali wysiedleni oraz do pozostawionego tam mienia[14]. 28 września 1949 r. na mocy dekretu rządowego przejęto na własność Skarbu Państwa mienie Kościoła greckokatolickiego oraz ukraińskich instytucji i organizacji[15]. Jednakże sprawę uporządkowania własności na  ziemiach zachodnich zapoczątkowano dopiero dekretem  z 6 września 1951 r. o ochronie i uregulowaniu własności osadniczych  gospodarstw chłopskich  na tym obszarze[16].

Warunki egzystencji ludności ukraińskiej komplikował jej stan psychiczny. Dawny w większości górzysty krajobraz rodzinnych stron, został zastąpiony nowym nizinnym środowiskiem przyrodniczym. Dezintegracji uległo ich życie społeczne, które do wysiedlenia opierało się na więzach sąsiedzko-rodzinnych, determinowanych tradycją ludową i czynnikami przyrodniczymi. Po osiedleniu zmuszeni zostali siłą rzeczy do ułożenia sobie  życia w warunkach całkowicie odmiennych od tych, do których byli przyzwyczajeni. Musieli pokonać wiele barier natury materialnej, a przede wszystkim psychicznej. Deportacja, rozproszenie w środowisku polskim, nadzór organów bezpieczeństwa, ograniczona możliwość poruszania się oraz dolegliwości wynikające z nowego klimatu i warunków gospodarowania, powodowały utrzymywanie się u nich poczucia tymczasowości, a tym samym chęć powrotu do dawnych siedzib[17].

Ważnym czynnikiem, który wpływał na stan psychiczny ludności ukraińskiej był stosunek do niej władz i polskiego otoczenia.  Niestety był on nacechowany podejrzliwością i niechęcią. Zaraz po osiedleniu poddani zostali ścisłemu nadzorowi UB, MO i ORMO. Bywało, że funkcjonariusze UB przesiadywali w domach osadników ukraińskich, a nawet dosiedlano do nich rodziny milicjantów[18].  W niektórych powiatach, na Ukraińcach, spoczywał w początkowym okresie osiedlenia obowiązek meldowania się co kilka dni na posterunkach MO[19]. Nie mogli się gromadzić, a nawet zasłaniać w nocy okien[20]. Poza tym  objęci byli stałą inwigilacją oraz przeprowadzano co pewien czas aresztowania pod zarzutem przynależności lub współpracy z OUN lub UPA. W województwie olsztyńskim  od  maja 1947 r. do końca pierwszego półrocza 1948 r. zatrzymano pod tym zarzutem  875  osób. Wśród zatrzymanych znaleźli się także członkowie UPA, którzy przybyli tu w poszukiwaniu swoich rodzin. Były to kilkuosobowe grupy: "Ekonoma", "Tuczy", "Neczaja", "Prirwy" i "Jasenia". Celem dwóch ostatnich grup było przebicie się do Niemiec. Jedynie grupa "Tuczy" prowadziła działalność partyzancką, zmuszona do tego działaniami UB.  Pojawienie się tych grup władze wykorzystały do wzmożenia represji wobec Ukraińców. Rozpoczęły się  aresztowania pod pretekstem tworzenia siatki OUN[21].  Dla  ich usprawiedliwienia, władze wyolbrzymiły zagrożenie ze strony tych grup, a nawet  wymyśliły istnienie dalszych czterech: "Klisza", "Kucharczuka", "Wrony" i "Olchy", a liczba członków  we wszystkich oddziałach miała wynosić 200 osób[22].  Miały także miejsce przypadki karania za najmniejsze przewinienia, co podkreślmy, było charakterystyczne dla ówczesnego systemu władzy.

Wspomniane działania władz udzielały się ludności polskiej, jak i władzom terenowym. Jednak stosunek wielu z nich w znacznym stopniu zależał od indywidualnych postaw niż od nakazów władz centralnych. Oprócz postaw przychylnych, czy obojętnych prezentowano także postawy wrogie. Szczególnie negatywnie odnosili się Polacy, pochodzący z terenów, na których toczyły się walki polsko-ukraińskie. Również władze poprzez prowadzenie antyukraińskiej propagandy, poczucie to utrzymywały oraz rozszerzały na osoby, które  nie doznały od Ukraińców krzywdy, a nawet nigdy się z nimi nie zetknęły. Nie tylko w mass mediach tendencyjnie informowano o działalności ukraińskiego podziemia, ale także organizowano przed przybyciem transportów z ludnością ukraińską spotkania z miejscową ludnością, podczas których oznajmiano, że "przybywają bandyci z UPA"[23]. Tendencyjnie wyrażała się o nich także eskorta wojskowa. Na przykład dowódca jednego z transportów, który przybył 5 lipca 1947 r. do Lęborka, oświadczył pracownikowi PUR, że  każdy konwojowany "zaopatrzony jest w pieniądze, a nawet dolary [...] jest możliwość, że przywieźli [oni] ze sobą broń, gdyż większość była członkami band"[24]. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy niektórych miejscowości chcieli zapobiec osiedleniu się Ukraińców. Na Dolnym Śląsku bywało, że grupy mieszkańców przybywały na stacje kolejowe i starały się zmusić obsługę pociągu do odjazdu, zapobiegając tym samym rozładowaniu transportu z wysiedleńcami[25]. Starano się także nie wpuścić ich do wsi. W "Biuletynie Informacyjnym MBP" czytamy: "W województwie szczecińskim zauważono wśród ludności objawy niepokoju i niezadowolenia z osiedlania Ukraińców. Zdarzały się nawet fakty wrogiego ustosunkowania się do przesiedlonych, których nazywają ukraińskimi bandytami. W jednej z gromad pow. Kołobrzeg ludność nie chciała się zgodzić na przyjęcie nawet kilku rodzin ukraińskich. W kilku miejscowościach miały miejsce rabunki i ostrzeliwanie na drogach. W związku z tym szerzone są plotki o morderstwach i rabunkach popełnianych przez przesiedlonych"[26].

Niechęć do Ukraińców uwidaczniała się w życiu codziennym wsi. Wyśmiewano ich sposób mówienia, ubierania się, żywienia, a co najgorsze wyśmiewano ich wyznanie. Bywało, że grupy pijanych osadników polskich wraz z przedstawicielami władz lokalnych urządzały napady na rodziny ukraińskie. Nie wpuszczano ich na zabawy taneczne, a próby wejścia często kończyły się pobiciem. Jeżeli nawet udało się uczestniczyć w zabawie, to i tak prawie zawsze dochodziło do bójki. Przy różnych okazjach lekceważono ich, oczerniano i domagano się od nich wyjazdu na Ukrainę. Krążyły opowieści o dokonywaniu przez nich "mieszania krwi", organizowania "czarnych mszy". Oczywiście każdy Ukrainiec musiał mieć "czarne podniebienie" i ukrytą siekierę lub nóż. Niechęć do Ukraińców wyrażała się także w pogardliwych i wulgarnych wyzwiskach. Powszechnie nazywano ich "rezunami",  "bandytami", "upowcami", "banderowcami", a określenie "Ukrainiec" stało się synonimem nacjonalisty-bandyty, człowieka bez wszelkich zasad moralnych[27]. Z tego powodu większość  z nich ukrywała swoją narodowość.   Na przykład w powiecie choszczeńskim, w którym władze szacowały liczbę ludności ukraińskiej na  1 076 osób,  do swej narodowości we wnioskach o otrzymanie dowodu osobistego przyznało się zaledwie  81 osób[28]. W powiecie sławieńskim tylko 60 osób, mimo, że Ukraińcy zdaniem władz, stanowili 4,5% jego mieszkańców[29]. Niestety stosunki między dorosłymi udzielały się młodszym. Na przykład w szkole dzieci polskie długo odmawiały siadywania w jednej ławce z dziećmi ukraińskimi[30]. Początkowo były one także izolowane towarzysko. W czasie sprzeczek i  kłótni wzajemnie wyzywano się, posługując się określeniami dorosłych. Dochodziło do bójek na tle narodowościowym.

Niestety negatywny stosunek do ludności polskiej prezentowała większość Ukraińców. Nie rozumiejąc mechanizmów działania oficjalnej propagandy, mieli za złe Polakom, że tylko ich posądza się o dokonywanie mordów. Powszechnie zarzucano ludności polskiej mordowanie Ukraińców, w tym również bestialskie zbrodnie. Pogląd ten  potwierdzali Ukraińcy, którzy z kolei doznali krzywdy ze strony polskiej. Obwiniano Polaków, że to oni, jako pierwsi,  rozpoczęli mordowanie ludności ukraińskiej, a teraz całą winę zrzucają na UPA[31]. Ta z kolei w relacjach Ukraińców urastała do rangi obrończyni ich życia. Poza tym  w opinii ludności ukraińskiej, popartej przykładami, działania upowców wobec Polaków były bardziej humanitarne niż działania Polaków względem Ukraińców. Powszechnie odrzucano relacje strony polskiej o ukraińskich bestialskich mordach. Doszło do dwóch całkowicie odmiennych interpretacji polsko-ukraińskiego konfliktu, w którym winą za jego krwawy przebieg obwiniano zawsze drugą stronę. Dodajmy, że takie podejście do polsko-ukraińskiego konfliktu znacznie się pogłębiło w latach następnych, do czego przyczyniła się antyukraińska propaganda, bez dania Ukraińcom możliwości przedstawienia swoich racji. Oprócz tego w łonie społeczności ukraińskiej funkcjonował stereotyp Polaka, przypisujący im wynoszenie się ponad innych, a także pijaństwo, lenistwo i złodziejstwo.

Negatywne wzajemne nastawienie Polaków i Ukraińców przyczyniało się do  ich społecznego izolowania się. Na wrogość i niechęć ludności polskiej odpowiadali tym samym. Osiedleni w całkowicie odmiennych od poprzednich warunkach środowiskowych, czuli się źle i niepewnie. Ciągle marzyli o powrocie w rodzinne strony. Dążenie to było na tyle silne, że początkowo znaczna część Ukraińców nie remontowała zabudowań i nie przykładała się do uprawy ziemi i hodowli zwierząt. Na każdym kroku odczuwali swoją obcość. Z tych powodów ludność ukraińska utrzymywała wzajemne kontakty przede wszystkim między sobą[32]. W informacji z powiatu głogowskiego stwierdzono: "Ludność ta z racji samego przesiedlenia traktowana była przez władze terenowe, jako obywatele drugiej klasy i tolerowana często z konieczności - odsuwana z tego tytułu na plan dalszy. Stosunek taki spowodował, że ludność ta czując się pokrzywdzona z racji samego wysiedlenia jej z ojcowizny, jeszcze więcej nabrała nieufności do władz i otoczenia, po prostu zamknęła się w sobie"[33]. Ten swoisty izolacjonizm Ukraińców trafnie określił Andrzej Sakson, który zauważył, że przybycie ludności ukraińskiej  w ramach akcji "Wisła" na ziemie zachodnie i północne Polski "zapoczątkowało w życiu tej grupy wieloletni okres izolacji społecznej, charakteryzującej się antagonizmami, wrogością i nieutrzymywaniem stosunków sąsiedzkich i towarzyskich z pozostałymi grupami ludności. Izolacjonizm ten posiadał dwie postaci. Z jednej strony przybierał formy ostracyzmu ze strony innych mieszkańców, którzy dążyli do izolacji społecznej Ukraińców i Łemków, z drugiej natomiast miał charakter samoizolacji, czyli niechęci samych zainteresowanych  do nawiązania jakichkolwiek  kontaktów z innymi. Zjawiska te wzajemnie się warunkowały oraz posiadały własną dynamikę i specyfikę"[34]. Niemniej  zatrudnianie się Ukraińców w zakładach pracy, zarobkowanie u polskiego sąsiada, uczestniczenie w nabożeństwach rzymskokatolickich oraz  w różnego typu zebraniach, sprzyjało wzajemnemu poznawaniu się Polaków i Ukraińców. Najszybciej nawiązała kontakt z nimi ludność rodzima, zwłaszcza Kaszubi, oraz osadnicy z dawnych  centralnych i zachodnich  województw, gdyż nie byli oni obciążeni wzajemnymi historycznymi zaszłościami[35]. Poza tym samo rozproszenie wymuszało na ludności ukraińskiej konieczność kontaktu z polskimi osadnikami. Przełamywanie wzajemnych  barier zaowocowało zawieraniem mieszanych związków małżeńskich[36]. Nielicznych jeszcze, ale świadczących o wzajemnym zbliżaniu się poszczególnych grup narodowych.

Izolacja społeczna Ukraińców pociągała za sobą ich wewnętrzną integrację. Wspomagali się w różnych pracach, wspólnie obchodzili święta oraz zapraszali się na różnego typu uroczystości rodzinne. Kultywowali, na ile było to możliwe, własne tradycje narodowe i religijne. Rozmawiali i modlili się w swoim języku i według juliańskiego kalendarza obchodzili święta. Różnego typu uroczystości np. weselne odbywały się przy zachowaniu własnych obrzędów. Właśnie ta codzienna kultura stała się ostoją ukraińskości i sposobem na przetrwanie. Jak stwierdza  Bożena Beba: "Zwyczaje i obrzędy miały dla ludności ukraińskiej szczególne znaczenie, ponieważ jako elementy światopoglądu ludowego ściśle związane były ze światopoglądem religijnym i funkcjonowały na płaszczyźnie cerkwi greckokatolickiej [również prawosławnej - RD]  w postaci greckokatolickiego [prawosławnego - RD] roku obrzędowego, zgodnie z kalendarzem juliańskim. Stanowiło to jedną z najistotniejszych  cech dystynktywnych tej kultury, zwłaszcza w nowym środowisku. Realizowanie się nawet w tak okrojonej płaszczyźnie  tożsamości kulturowej nie było łatwe i proste. Nie miało ono cech otwartości, nie mówiąc już o ostentacji. [...]  Wielu obawiało przyznawać się do własnej kultury i języka. Niektórzy też, ci mniej odporni, starali  się zapomnieć o swoim pochodzeniu w zamian za normalne i bezpieczne życie. Lecz dla większości  ta właśnie sytuacja stwarzała możliwości określenia swojej tożsamości (kształtowała nawet postawy przekory) właśnie w oparciu o kulturę ludową, która już teraz nie pozostawała kulturą bez nazwy, a poczęła pretendować do miana kultury ukraińskiej"[37]. Doszło jednocześnie do zacierania się różnic pomiędzy poszczególnymi ukraińskimi grupami regionalnymi. Wymieszały się zwyczaje i obrzędy, dialekt, przyswojono sobie pieśni pozostałych grup. Wśród osób nie mających jasno skrystalizowanej świadomości narodowej, zwłaszcza u Łemków, zaczęło rodzić się poczucie przynależności do narodu ukraińskiego. Katalizatorem w tym zakresie była  ciągle utrzymująca się ich konfrontacja z niechętnym otoczeniem, podział na  "swój - obcy"[38]. Oczywiście kultywowanie tradycji, a co za tym idzie utrzymywanie odrębności było łatwiejsze w większych skupiskach ludności ukraińskiej. Podkreślić należy, że takie z kolei zachowanie Ukraińców pogłębiało polsko-ukraiński antagonizm. Na przykład  niepowodzeniem zakończyła się próba organizacji nabożeństw greckokatolickich w Asunach, gdyż miejscowi Polacy donieśli o tym władzom. Również obchodzenie świąt według kalendarza juliańskiego, często kończyło się ostentacyjnym sprzeciwem ze strony polskich sąsiadów[39]. Szczególnie wrogo odnoszono się do Ukraińców na terenach południowo-wschodniej Polski. Ludność polska oraz władze terenowe najchętniej nikogo z Ukraińców nie widziałyby na swoim terenie. We wrześniu  1949 r. Urząd Wojewódzki w Rzeszowie domagał się wysiedlenia na ziemie zachodnie Sióstr Służebniczek NMP i likwidacji prowadzonego przez nie sierocińca dla dzieci ukraińskich[40].

Powszechnym zjawiskiem było oczekiwanie rodzin ukraińskich na sprzyjający moment na powrót w rodzinne strony. Jeden z urzędników w tajnej informacji o sytuacji ludności ukraińskiej w powiatach braniewskim i pasłęckim napisał: "sam fakt przesiedlenia jej na tut[ejszy] teren utrzymał niechęć do obecnej rzeczywistości, starannie ukrywaną. W świetle tego stanu rzeczy ludność ta w dużej mierze dotychczas żyje dwulicowością, którą wyczuwa się u niej w postaci pozornej obojętności w stosunku do zagadnień politycznych, gospodarczych i społecznych. Podłożem tego zachowania się jest wyrobiony przez tę ludność pogląd tymczasowego pobytu na tut[ejszych] terenach oraz wyczekiwanie na zmianę sytuacji międzynarodowej, z którą wiążą swoje nadzieje na powrót do poprzedniego miejsca zamieszkania, a tym samym utrzymania więzi i solidarności nacjonalistycznej [czyt. narodowej]"[41].  Wnioski o powrót kierowano do wszystkich instancji państwowych z prezydentem włącznie. Uzasadniano  je m.in. lojalnością wobec państwa, potrzebą objęcia opuszczonego gospodarstwa, koniecznością zmiany klimatu ze względów zdrowotnych, trudnościami z odbudową przydzielonego gospodarstwa. Z zasady władze udzielały odpowiedzi negatywnych. Nie wyrażano zgody także na wyjazd do swych  dawnych siedzib celem zabrania pozostawionego mienia. Znany jest przypadek starostów z  Wołowa (woj. wrocławskie) i Górowa Iławeckiego), którzy za wydanie takiego pozwolenia zostali odwołani ze swych stanowisk[42]. Zapobiegając takim wypadkom, dyrektor  Zarządu Centralnego PUR  Mścisław Olechowicz wystosował pismo do wojewódzkich oddziałów PUR, w którym kategorycznie zabronił kierowania osób z akcji "Wisła"  do dawnych miejsc zamieszkania  i wydawania im jakichkolwiek skierowań i zaświadczeń na bezpłatne przejazdy kolejowe[43]. Wobec niemożności uzyskania zgody na powrót, niektóre rodziny decydowały się na wyjazd nielegalny. Takie rodziny w 1947 r. po zatrzymaniu kierowano do obozu w Jaworznie. W latach 1948 - 1952  odsyłano z powrotem do miejsca osiedlenia.

Część rodzin ukraińskich, nie mogąc uzyskać zgody na powrót, zdecydowała się na wyjazd do USRR. Wyjazdy te były spowodowane z jednej strony trudnymi warunkami bytowymi, a z drugiej, dążeniem do zamieszkania ze swoimi krewnymi, którzy w latach 1944-1946 zostali tam przesiedleni. Władze polskie nie czyniły większych przeszkód, bowiem jeszcze w marcu 1947 r., czyli przed rozpoczęciem akcji "Wisła", zwróciły się do władz radzieckich z prośbą o przyjęcie części rodzin ukraińskich. Jednak  strona radziecka, tłumacząc to względami ekonomicznymi, zgodziła się tylko na przyjmowanie Ukraińców w trybie indywidualnym[44].  Poza tym  w latach 1948 - 1949 toczyły się polsko-radzieckie konsultacje na temat wysuniętej przez stronę ukraińską propozycji wznowienia  przesiedlenia Ukraińców z Polski. 20 stycznia 1949 r. ambasador ZSRR w Polsce Wiktor Lebiediew nieoficjalnie poinformował polskiego ministra Spraw Zagranicznych  Zygmunta Modzelewskiego, że  rząd ZSRR przystał na propozycję władz USRR, dotyczącą przesiedlenia ludności ukraińskiej z Polski na Ukrainę oraz zapytywał, czy również rząd polski byłby skłonny zgodzić się z tą propozycją[45].  22 stycznia 1949 r. władze polskie odrzuciły jednak możliwość masowego przesiedlenia w drodze zawarcia umowy z USRR. Strona polska bardziej była zainteresowana w zawarciu takiej umowy z rządem radzieckim, co stwarzałoby możliwość powrotu Polaków z terytorium Związku Radzieckiego[46]. Władze polskie swoją decyzję podtrzymały również w kwietniu 1952 r., godząc się tylko na wyjazdy w trybie indywidualnym[47].

Po uświadomieniu sobie przez ludność ukraińską, że jej pobyt w nowym miejscu przedłuży się, zaczęła dążyć do poprawy warunków bytowych. Pomoc państwa, a zwłaszcza własna praca zaowocowały podwyższeniem stopy życiowej. Dzięki temu nie musieli już zatrudniać się u osadników polskich za żywność i mogli zawierać z nimi korzystniejsze umowy o pracę. Poza tym niektórym rodzinom udało się zająć opuszczone przez Polaków lepsze gospodarstwa, a część rodzin umieszczonych w majątkach wystąpiła do władz o zezwolenie na przeniesienie się i przydział gospodarstwa. Zaczęli  przejawiać zainteresowanie hodowlą, dążąc do powiększenia posiadanego pogłowia zwierząt, oraz pracą na roli, przyswajając sobie szybko nowe metody gospodarowania[48]. Niektórzy z rolników swoimi osiągnięciami zaczęli przewyższać polskich osadników. Na przykład w 1949 r. na zorganizowanej przez Starostwo Słupskie wystawie inwentarza żywego, główne nagrody za racjonalny chów klaczy i ogierów przypadły gospodarzom ukraińskim[49]. Tylko dzięki nim plan kontraktacji lnu w powiecie człuchowskim został wykonany w 90%[50]. Do tego wizerunku gospodarności Ukraińców nie pasował brak dbałości o polepszenie warunków mieszkaniowych[51]. Kierując się bowiem poczuciem tymczasowości nie byli zainteresowani inwestowaniem w zabudowania, gdyż w razie powrotu zwierzęta i plony można byłoby sprzedać lub zabrać ze sobą i tym samym ułatwić sobie start w rodzinnych stronach.

 Wraz z poprawą warunków materialnych, zaczęli organizować sobie życie kulturalne i religijne. W tym celu wykorzystywano różnego rodzaju spotkania i uroczystości organizowane wewnątrz własnej grupy narodowej. "Część z nich - napisano w informacji z powiatu głogowskiego - urządza często zebrania w swoich domach, słuchają radia zagranicznego i żyją w dalszym ciągu w duchu nacjonalistycznym [czyt. narodowym]"[52]. Sprzyjało temu osłabienie rygorów osiedlenia, co stwarzało możliwość tworzenia przez tę ludność większych skupisk. Przesiedlano się do gmin i wsi, zamieszkałych w większej liczbie przez rodziny ukraińskie. Podobnie było  w przypadku Państwowych Gospodarstw Rolnych (PGR). Na przykład w województwie szczecińskim do 1951 r. odnotowano 375 takich przypadków[53]. W niektórych wsiach ze znaczną przewagą Ukraińców, jak np. we Wróblach  (pow. Gołdap), zaczęły powstawać pierwsze zespoły ludowe[54]. Prowadzono korespondencję  z krewnymi i znajomymi w kraju i zagranicą, zwłaszcza z Kanady i USA. Zaczęło rozwijać się swoiste "podziemie narodowo-kulturalne"[55]. Poza tym wystąpiono z pismami do władz w celu uzyskania świątyń i pozwolenia na oficjalne modlenie się we własnym obrządku, a nie mogąc uzyskać pozwolenia, zbierano się na modły w prywatnych mieszkaniach[56]. W Baniach Mazurskich, pow. Gołdap, grekokatolicy w większe święta zbierali się w miejscowym kościele i śpiewali ukraińskie pieśni religijne[57]. W niektórych miejscowościach tajne msze zaczęli odprawiać w prywatnych mieszkaniach diacy (psalmiści). Tak było np. w Krzeszowie koło Bytowa, gdzie Iwan Betłej zrobił w swoim domu ołtarz i odprawiał nabożeństwa, w których uczestniczyło kilkanaście rodzin[58].

Odradzanie się wyznania greckokatolickiego było możliwe także dzięki przebywaniu na ziemiach zachodnich księży tego obrządku. Przyjmowali oni jednak różne postawy. Jedni z nich zaprzestali wykonywania posług kapłańskich. Drudzy, przeszli na obrządek rzymskokatolicki. Jeszcze inni, jak ks. Orest Seredyński w Bytowie, odprawiali nabożeństwa "przy zamkniętych drzwiach". Wyjątek stanowił tutaj ks. Michał Ripecki, który w jednym z pomieszczeń przydzielonej mu na mieszkanie nieczynnej szkoły, urządził kaplicę i 2 lipca 1947 r. odprawił pierwszą mszę. Chrzanowo szybko urosło do rangi centrum religijnego grekokatolików, do którego na nabożeństwa, zwłaszcza w większe święta, zjeżdżali się wierni nie tylko z Warmii i Mazur[59]. Ks. Ripecki  prowadził także działalność kulturalno-oświatową, wypożyczając książki z przywiezionej ze sobą  sporej biblioteki. Trudno stwierdzić, dlaczego władze tolerowały istnienie, jak ks. Ripecki nazywał, Greckokatolickiego Urzędu Parafialnego w Chrzanowie. Zdaniem samego księdza było to możliwe dzięki temu, że szefem ełckiego UBP był Ukrainiec.  Wydaje się jednak bardziej prawdopodobne, że placówka ta służyła władzom do obserwacji nastrojów, zwłaszcza religijnych, wśród ludności ukraińskiej oraz inwigilacji duchownych[60]. W ślady ks. Ripeckiego poszli inni. Ks. Bazyli Hrynyk, będąc administratorem rzymskokatolickiej parafii w Wiercinach, za zgodą Kurii w Gdańsku, która chciała zapobiec przechodzeniu grekokatolików na prawosławie, zaczął od kwietnia  1948 r. odprawiać msze co dwa tygodnie w Nowym Dworze Gdańskim. Z czasem otrzymał  kościół wraz z plebanią w pobliskim Cyganku, co umożliwiło mu odprawianie liturgii w każdą niedzielę. Od 1950 r., po śmierci ks. Seredyńskiego, uzyskał zgodę Kurii w Gorzowie Wielkopolskim, na odprawianie nabożeństw w Bytowie i Kwasowie koło Sławna. W miejscowościach tych musiał jednak kazania głosić w języku polskim[61].  W 1949 r. ks. Omelan Kameluk, po zwolnieniu z obozu w Jaworznie, rozpoczął odprawianie nabożeństw w Komańczy[62].

Działalność duchowieństwa greckokatolickiego napotkała na przeciwdziałanie władz oraz  niechęć części  kleru rzymskokatolickiego. "Urząd tutejszy - czytamy w sprawozdaniu UW w Olsztynie  - nie chcąc dopuścić do odnowienia się ruchu ukraińskiego, uniemożliwił powstanie parafii greckokatolickich, a duchownych oddał pod obserwację Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Problemem grekokatolików zajął się Kościół rzymskokatolicki przyjmując, do swego grona i powierzając im po pewnym przeszkoleniu i nauczeniu łaciny, funkcje wikariuszy. Żonaci księża greckokatoliccy  mogą być również przeszkoleni i przyjęci, ale pod warunkiem, że żony  swe pozostawią na dawnym miejscu zamieszkania"[63].  Zdecydowana większość księży z tej możliwości skorzystała, gdyż  zabezpieczało to im byt, a wykorzystując birytualizm, stwarzało w  przyszłości  możliwość odprawiania nabożeństw greckokatolickich.  Swe żony oraz dzieci pozostawili formalnie, t.zn. utrzymywali  z nimi ścisły kontakt, lecz nie zabierali ich ze sobą do nowych placówek.  Z dokumentów i wspomnień wynika, że miejscowi proboszczowie, jak i apostolscy administratorzy diecezjalni przyjmowali różne postawy wobec prób odprawiania mszy greckokatolickich. Na przykład bp Andrzej Wronka, czy  proboszcz z Nowego Dworu ks. Zając, sprzyjali księżom greckokatolickim, gdy z kolei bp Teodor Bensch, czy proboszcz z Wydmin, ks. Bolesław Wrukal niechętni byli ich działalności[64]. Bp T. Benesch w rozmowie z ks. M. Ripeckim miał nawet stwierdzić: "Na to was tu dali, żebyście wsiąkli w nasz organizm"[65]. Z czasem jednak, gdy stanął na czele diecezji gorzowskiej, jego stosunek uległ zmianie. Natomiast jego poprzednik  w Gorzowie ks. Szelążek, odpowiadając na prośbę ks. Mykoły Deńka o nieutrudnianie ks. B. Hrynykowi odprawiania nabożeństw w Kwasowie i Bytowie, usłyszał: "Nie! Bo oni zaraz wychodzą z dziur i to ich podtrzymuje na duchu, a na to ich tam przesiedlili, aby  rozpłynęli się w polskim morzu"[66]. Takie odmienne postawy wynikały z tego, że episkopat nie miał jasno sformułowanej w tym zakresie polityki.  Prymas A. Hlond po deportacji ludności ukraińskiej nie odnowił tytułu wikariusza dla ks. B. Hrynyka i ks. A. Złupki, a jego następca abp Stefan Wyszyński, który po śmierci A. Hlonda został Delegatem Stolicy Apostolskiej do Spraw Obrządków Wschodnich w Polsce, także nie zdecydował się na wyznaczenie wikariusza generalnego dla grekokatolików. A. Hlond, jak i początkowo S. Wyszyński, nie pozwalali duchowieństwu greckokatolickiemu na odprawianie nabożeństw w swym obrządku, a jedynie w rycie łacińskim[67]. Obawiali się zapewne, że odnowienie działalności Kościoła greckokatolickiego mogło stać się jeszcze jednym źródłem pogłębiającego się konfliktu między Kościołem rzymskokatolickim a władzami. Nie bez znaczenia była tutaj na pewno niechęć ludności polskiej do ukraińskiej, z którą kler rzymskokatolicki musiał, jeżeli nie liczyć się, to przynajmniej brać pod uwagę. O trudnościach w organizowaniu nabożeństw greckokatolickich może świadczyć przykład Bań Mazurskich. W marcu 1951 r. miejscowi grekokatolicy rozpoczęli starania o uzyskanie zgody na odprawianie nabożeństw. We wrześniu 1951 r. zwrócono się w tej sprawie do Urzędu do Spraw Wyznań (Ud/sW), a 14 stycznia 1952 r, do prymasa. Jednak pisma te pozostały bez odpowiedzi. Dopiero po dwukrotnych monitach (17 czerwca i 6 sierpnia) w Ud/sW, w sierpniu przybyła komisja i zgodziła się na przyznanie grekokatolikom kościoła w pobliskim Grodzisku. 1 września decyzję tę potwierdził Referat Wyznań PPRN w Węgorzewie. Wierni z własnych środków rozpoczęli remont, lecz już 30 października Referat wycofał się z tej decyzji, proponując utworzenie parafii prawosławnej lub rzymskokatolickiej. 3 listopada zwrócono się w tej sprawie do premiera, lecz bez rezultatu[68]. Sprawa upadła, mimo pozytywnego stosunku prymasa.  Dopiero pod naciskiem części księży greckokatolickich, oraz wobec zarysowującej się możliwości przejścia grekokatolików na prawosławie, prymas S. Wyszyński zezwolił w 1952 r. ks. B. Hrynykowi na odprawianie nabożeństw w Bytowie i Nowym Dworze.  Z jego polecenia, w kwietniu 1952 r. ordynariusz diecezji warmińskiej oficjalnie erygował greckokatolicką kaplicę w Chrzanowie, a ks. M. Ripeckiego mianował jej rektorem[69].

Grekokatolicy nie mający możliwości uczestniczenia we własnych mszach,  a chcący zaspokoić swe duchowe potrzeby, stawali przed dylematem: albo uczęszczać na nabożeństwa rzymskokatolickie, poświęcając swój obrządek, czy też  brać udział w nabożeństwach prawosławnych, w których nie wszyscy duchowni posługiwali się językiem ukraińskim. Jak zauważa I. Hałagida, trudno jest określić, która z opcji przeważała[70]. Niemniej ważną rolę odgrywała tutaj bliskość kościoła lub cerkwi oraz używany w niej język. W zasadzie, jeżeli w pobliżu odprawiano nabożeństwa prawosławne i duchowny posługiwał się językiem ukraińskim, wówczas przyciągało to grekokatolików, dla których obrządek ten był bardzo bliski. Natomiast, gdy droga do cerkwi była zbyt daleka, a na dodatek duchowny używał języka rosyjskiego, decydowano się zazwyczaj na nabożeństwa rzymskokatolickie.

Łagodniej władze odnosiły się do Kościoła prawosławnego. Uważały bowiem, że nie jest on nośnikiem ukraińskiej świadomości narodowej i nie utożsamiały go tylko z Ukraińcami, jak to było w przypadku Kościoła greckokatolickiego. Poza tym Kościół prawosławny działał legalnie, miał swoich hierarchów i wewnętrzną strukturę. W 1946 r. podjął na terenie ziem zachodnich i północnych zorganizowaną działalność. 15 czerwca  utworzono Prawosławną Administrację na Ziemiach Odzyskanych, przekształcając ją następnie w Diecezję Ziem Odzyskanych[71]. Mógł więc rozpocząć starania o objęcie duszpasterstwem deportowaną ludność ukraińską. Oddelegowanie przez Konsystorz  duchownych na ziemie zachodnie z misją tworzenia parafii prawosławnych oraz przybycie ich z wysiedloną ludnością, umożliwiło powołanie takich placówek. Trzeba nadmienić, że wiele z nich powstawało  żywiołowo bez zgody władz. Już z początkiem sierpnia 1947 r. na Dolnym Śląsku zaczęły powstawać pierwsze parafie obejmujące deportowanych z akcji "Wisła". Bywało, że z braku świątyń, a także zezwoleń, nabożeństwa odprawiano w domach prywatnych[72]. Podobnie rzecz się miała na pozostałych terenach ziem zachodnich i północnych. Powodowało to interwencję władz centralnych i terenowych. Szczególnie niechętne stanowisko zajmowały władze olsztyńskie, dopatrując się w tym działalności na rzecz "nacjonalizmu ukraińskiego". Z tego samego powodu przeciwdziałały odrodzeniu się Kościoła  prawosławnego władze województwa lubelskiego i rzeszowskiego. 5 sierpnia 1947 r. WUBP w Olsztynie aresztował trzech księży (A. Nestorowicz, M. Kostyszyn, J. Kundeus), a następnie osadził ich w obozie w Jaworznie. Z początkiem 1948 r. MZO uzależniło tworzenie placówek prawosławnych od swojej zgody i obsady  personalnej. W wyniku półtorarocznej korespondencji z Konsystorzem, powołany w 1950 r. Urząd do Spraw Wyznań wyraził zgodę na  istnienie następujących parafii i filii: woj. wrocławskie - Jelenia Góra, Legnica z filią w Jaworze, Studzionki, Wrocław, Zimna Woda z filią w Michałowie;  woj. zielonogórskie - Kożuchów, Zielona Góra; woj. szczecińskie - Barlinek z filią w Dolicach, Łobez, Szczecin; woj. koszalińskie - Słupsk, Wałcz; woj. gdańskie - Elbląg, Gdańsk, Kwidzyn; woj. olsztyńskie - Biskupia Wola, Braniewo, Giżycko, Górowo Iławeckie,  Kętrzyn, Mrągowo, Olsztyn, Orneta, Prabuty,  Sępopol; woj. białostockie - Ełk i woj. poznańskie - Piła. Władze nie wyraziły zgody na utworzenie parafii w Dolicach, Lubinie Legnickim, Młynarskiej Woli, Pasłęku i Węgorzewie, motywując to małą ilością wiernych[73]. W rzeczywistości miejscowości te, a zwłaszcza  ich okolice, tworzyły większe skupiska ludności ukraińskiej.

Nabożeństwa greckokatolickie i prawosławne zawsze odgrywały ogromną rolę w życiu rozproszonej ludności ukraińskiej. Podtrzymywały ich na duchu, przynosiły pocieszenie  i wiarę w lepsze jutro. Praktycznie było to jedyne miejsce poza domem, gdzie mogli porozmawiać w swoim języku, razem modlić się i śpiewać pieśni cerkiewne[74]. Jak trafnie stwierdził Włodzimierz Mokry: "Cerkiew stała w centrum i tworzyła tę oś, wokół której toczyło się życie  duchowe zabranej Ukraińcom [...] ojczyzny, która choć nie zawsze miała ściśle określone granice, to jednak zawsze miała swój środek w postaci własnej, parafialnej cerkwi, z ikonostasem najbliższych tej ludności patronów i świętych, do których zanosiła ona swe codzienne modlitwy i błagalne prośby w najważniejszych chwilach życia i w chwili  śmierci"[75]. Dlatego też boleśnie przyjmowali każdą informację o rozbiórce  ich cerkwi w rodzinnej miejscowości, czy też przeznaczenie jej na magazyn, a nawet przejęciu przez Kościół rzymskokatolicki, co często oznaczało zmianę jej wystroju. Poza tym utrudnianie im przez władze i część kleru rzymskokatolickiego odprawiania własnych nabożeństw, zwłaszcza greckokatolickich, umacniało u nich przekonanie "o zmowie wszystkich sił polskich, zmierzających do zniszczenia mniejszości ukraińskiej w Polsce"[76].

Tak też odbierano toczący się bez ich udziału spór między władzami a Kościołem rzymskokatolickim  o majątek cerkiewny. 5 września 1947 r.  ukazał się dekret o przejęciu na rzecz Skarbu Państwa mienia osób prawnych, istnienie lub działalność, których stała się bezprzedmiotowa na skutek przesiedlenia ich członków do ZSRR. Znowelizowano go następnie 28 września 1949 r. Na jego mocy przejęto mienie Kościoła greckokatolickiego, mimo że nie wydano żadnego aktu delegalizującego jego działalność w Polsce, oraz majątek Kościoła prawosławnego w południowo-wschodniej Polsce, mimo że ten oficjalnie istniał.  Z takim rozwiązaniem nie zgadzał się Kościół rzymskokatolicki, dążący do przejęcia majątku unickiego. 20 listopada 1947 r. Kuria Biskupia w Przemyślu poleciła podległym sobie urzędom dziekańskim: "starać się pozyskać przynajmniej zabezpieczenie ze strony władz przydziału cerkwi, budynków i odpowiedniej ilości gruntu tam, gdzie jest stacja duszpasterska łacińska lub gdzie jest potrzebna wobec przesiedlenia ludności. Wiadomo nam, że władze państwowe skłonne  są oddać takim placówkom łacińskim prócz cerkwi i plebanii,  także role obszaru 5-10 ha, z możliwym pełnym dodatkiem dla organisty i służby kościelnej. Niechaj ksiądz dziekan  w najkrótszym czasie obmyśli plan  rozbudowy sieci parafialnej w okolicach opuszczonych przez Rusinów i wnioski swoje przekaże kurii. Co prawda dla braku kapłanów nie będziemy  mogli jeszcze przez kilka lat zbytnio pomnożyć  liczby parafii, ale trzeba już teraz starać się o zabezpieczenie ich uposażenia"[77]. W powyższym celu bp F. Barda oddelegował ks. Józefa Jałowego  do prowadzenia rozmów w Urzędzie Wojewódzkim. Władze nie były jednak skłonne do zbyt dalekich ustępstw, obawiając się zbytniego umocnienia się Kościoła rzymskokatolickiego na tym terenie. Na 73. planowane do przejęcia przez Kurię w Przemyślu cerkwie, uzyskano jedynie 24 świątynie[78]. Wkrótce jednak władze przystąpiły do  odbierania cerkwi użytkowanych przez obrządek łaciński, co spotkało się ze sprzeciwem duchowieństwa łacińskiego. 1 września 1949 r. bp F. Barda pisał do wojewody rzeszowskiego: "żadna  ustawa nie przywłaszcza na rzecz państwa mienia Kościoła katolickiego obrządku greckokatolickiego. Choć obrządek greckokatolicki ustaje, nie zanika  na ziemiach polskich Kościół katolicki reprezentowany przez obrządek łaciński. Dlatego siłą rzeczy własność pocerkiewna przechodzi na rzecz Kościoła katolickiego obrządku  łacińskiego. Naczynia i szaty liturgiczne są przedmiotami poświęconymi, których nie godzi się zabierać z użycia kościelnego. Na miejscu cerkwi greckokatolickich powstają w miarę osiedlenia terenów opuszczonych parafie katolickie  obrządku łacińskiego, które  potrzebują tych przedmiotów"[79]. Innego rodzaju argumentacji używał  biskup tarnowski Jan Stepa. W pismach do władz centralnych wskazywał na współdziałanie Kościoła z władzami "nad utrwaleniem polskości na terenach połemkowskich". W piśmie do dyrektora  Urzędu do Spraw Wyznań (Ud/sW) stwierdził wprost: "Panie Ministrze! Świadom odpowiedzialności wobec historii i przyszłych pokoleń  za utrwalenie polskości na tych terenach [łemkowskich - RD], odkąd objąłem rządy diecezji tarnowskiej nie zaniedbałem nic, by ile tylko środki mi na to pozwalają przyłożyć ręki do odrobienia przeszło czterowiekowych zaniedbań i błędów popełnianych przez naszych przodków. Widząc rzetelne wysiłki w tym kierunku obecnego rządu i ze swej strony  w moim zakresie  starałem się współpracować, wspomagać i utrwalać wysiłki rządu"[80]. Argumentacja biskupów nie przyniosła jednak oczekiwanych rezultatów.

Niezmienne stanowisko władz  powodowało, że Kościół rzymskokatolicki zaczął samowolnie przejmować  świątynie greckokatolickie. Miało to miejsce głównie w miejscowościach zamieszkałych przez rzymokatolików. W 1956 r. we władaniu obrządku łacińskiego znajdowało się 57 cerkwi, a 13 było pod opieką miejscowej ludności[81]. Poza tym co najmniej 34 cerkwie służyły za magazyny, głównie PGR, a  co do 49. brak było rozeznania[82]. Pozostałe świątynie uległy zniszczeniu lub dewastacji[83].  Z istniejących w 1947 r. 543. świątyń unickich na terenie województwa rzeszowskiego, do 1956 r. zniszczonych zostało 140 cerkwi.  Liczba ta jest na pewno wyższa, gdyż dla 47. świątyń brak danych, kiedy to nastąpiło. O skali zniszczeń świadczy fakt, że w okresie 1939-1947 uległo likwidacji dziewięć cerkwi.  Niepowrotnie zniknęło wiele cennych  zabytków, w tym m.in. cerkwie w: Lesku (XVIw.), Chrewcie  (1670 r.), Dwerniku  (1774 r.) i  Horodku (1790 r.)[84].

 

[1]Jest to fragment pracy R. Drozd, Polityka władz wobec ludności ukraińskiej w Polsce w latach 1944-1989, Warszawa 2001.

[2]AAN, MZO, sygn. 787. Zestawienie zniszczonych gospodarstw indywidualnych zajętych przez Ukraińców w województwie szczecińskim z 25 września 1947 r.: S. Zabrowarny, Ukraińcy na Pomorzu..., s. 34.

[3]AAN, MZO, sygn. 784. Sprawozdanie Wydziału Osiedleńczego UW w Olsztynie z udzielonej pomocy ludności ukraińskiej z 9 grudnia 1947 r.

[4]CAW, Sztab Generalny WP, sygn. IV.111.511. Sprawozdanie z przeprowadzonej kontroli zasiedlania ludnością ukraińską Ziem Odzyskanych w ramach akcji "Wisła" z 25 lipca 1947 r.; G. Łukasiewicz, Wokół genezy..., s. 46-47.

[5]AMSWiA, MZO, sygn. 35. Sprawozdanie sytuacyjne UW we Wrocławiu za  III kwartał 1947 r. [b.d.]; A. Kwilecki, Łemkowie..., s. 120-121.

[6]AAN, MZO, sygn. 784. Sprawozdanie pokontrolne Departamentu Inspekcji MZO z rozmieszczenia ludności ukraińskiej na terenie województw: wrocławskiego, poznańskiego, szczecińskiego, gdańskiego i olsztyńskiego  z  21 października  1947 r.

[7]Szerzej: Drozd, Droga na zachód..., s.144-146.

[8]Cyt. za: S. Zabrowarny, Ukraińcy na Pomorzu Zachodnim w latach 1947-1956, [w:] Ukraińcy w Polsce. Poszukiwania i odkrycia, Koszalin-Poznań 1992, s. 34.

[9]Patrz: I. Hałagida, Ukraińcy w województwie gdańskim..., s. 170-171.

[10]AAN, MZO, sygn. 1032. Raport dowództwa  Okręgu Wojskowego Nr 2 do Szefa Sztabu Generalnego WP dotyczący sytuacji politycznej i gospodarczej ludności ukraińskiej w województwie gdańskim i szczecińskim z 12 sierpnia 1947 r.

[11]APO, UW, sygn. 1411. Pismo starosty szczytneńskiego do Wydziału Osiedleńczego UW w Olsztynie w sprawie zabezpieczenia paszy dla osadników ukraińskich z 16 lutego 1948 r.

[12]Patrz: R. Drozd, Droga na zachód..., s.151.

[13]APW, UW, sygn. IX/109. Sprawozdanie z działalności Wydziału Osiedleńczego UW we Wrocławiu za wrzesień 1948 r. [b.d.]; R. Drozd, Ukraińcy w okresie przełomów..., s. 201-202; patrz także:M. Hejger, Polityka narodowościowa..., s. 221-232.

[14]Dekret z dnia 27 VII 1949 r. o przejęciu na własność Państwa nie pozostających w faktycznym władaniu właścicieli nieruchomości ziemskich, położonych w niektórych powiatach województwa białostockiego, lubelskiego, rzeszowskiego i krakowskiego (Dz.U. 1949, nr 46).

[15]Dekret z dnia 28 IX 1949 r. o przejęciu przez Państwo mienia osób prawnych, w tym ukraińskich organizacji i instytucji świeckich oraz wyznaniowych (Dz.U. 1949, nr 53).

[16]Dekret z  dnia 6 września  1951  r.  o ochronie i uregulowaniu  własności osadniczych gospodarstw chłopskich na obszarze Ziem Zachodnich (Dz. U. 1951, nr 46, poz.340); S. Zabrowarny, Polityka narodowościowa..., s. 137.

[17]K. Pudło, Dzieje Łemków..., s. 365-366; M. Kmita, Wpływ akcji "Wisła" na życie Ukraińców w PRL, [w:] Problemy Ukraińców..., s. 186-188; M. Dziewierski, Dezintegracja społeczna świata Łemków, [w:] Dylematy tożsamości, Katowice 1992, s. 40;  K. Pudło, Etniczne, społeczne i kulturowe skutki akcji "Wisła", [w:]  Akcja "Wisła"  na tle stosunków..., s. 145-151.

[18]Wywiad nr16 z Anną S. ze wsi Rydzewo powiat suski; Wywiad nr 14 z Symenem M. ze wsi Wałdowo powiat miastecki (w zbiorach autora).

[19]Wywiad nr 8 z Katarzyną Z. ze wsi Górzyca powiat gryficki; Wywiad nr 26 z Danielem K ze wsi Ząbinowice powiat bytowski (w zbiorach autora).

[20]S. Zabrowarny, Ukraińcy na Pomorzu ..., s. 29-30.

[21]I. Hrywna, Rok pierwszy, "Borussia" 1991, nr 1, s. 39-40.

[22]J. Golec, Podziemie zbrojne na Warmii i Mazurach w latach 1945-1948, "Komunikaty Mazursko-Warmińskie" 1983, nr 4, s. 450. Autor bez krytycznej analizy źródeł, podaje nazwy oddziałów i ich działalność.

[23]"Po Prostu" nr 9, z 1957 r.; M. Kmita, Propaganda antyukraińska i kształtowanie negatywnego stereotypu Ukraińca w czasach PRL, [w:] Problemy Ukraińców..., s. 63-64.

[24]Archiwum Państwowe w Gdańsku (APG), PUR, sygn. 1167/155. Pismo powiatowego inspektora osadnictwa w Lęborku do PUBP w sprawie ludności ukraińskiej z 21 lipca 1947 r.; I. Hałagida, Ukraińcy w województwie gdańskim..., s. 169.

[25]A. Kwilecki, Łemkowie..., s. 118-119.

[26]Biuletyny Informacyjne Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego - 1947. Tom 1,  Red. B. Gronek, J. Marczak. Warszawa 1993, s. 82.

[27]R. Drozd, Droga na zachód..., s. 136-138.

[28]Archiwum Państwowe w Szczecinie (APS), PWRN, sygn. 13720. Notatka dotycząca ludności ukraińskiej w województwie szczecińskim z 1953 r.

[29]Archiwum Państwowe w Koszalinie (APK), PWRN, sygn. 4579. Sprawozdanie PPRN w Sławnie z odbytej narady narodowościowej  z 1953 r.

[30]K. Pudło, Osadnictwo łemkowskie na Dolnym śląsku w latach 1947 - 1968, "Wieś Dolnośląska"1970, t. XX, s. 105.

[31]Szerzej: W. Reprincew, Szkodliwe stereotypy, "Wiadomości historyczne" 1997, nr 5, s. 257-260.

[32]A. Kwilecki, Zagadnienie stabilizacji Łemków na Ziemiach Zachodnich, "Przegląd Zachodni" 1966, nr 6, s. 310; I. Hałagida, Społeczna, kulturalna i oświatowa działalność Ukraińców w województwie gdańskim po 1945 r., [w:] W starej i nowej ojczyźnie. Mniejszości narodowe w Gdańsku po drugiej wojnie światowej. Pod red. I. Hałagidy, Gdańsk 1997, s. 69.

[33]Archiwum Państwowe w Zielonej Górze (APZG), PWRN, sygn.  577. Informacja o sytuacji ludności ukraińskiej zamieszkałej na terenie powiatu głogowskiego z 1952 r. [b.d.].

[34]A. Sakson, Stosunki  narodowościowe..., s. 180.

[35]APK, PWRN, sygn. 4579. Sprawozdanie PPRN w Słupsku z pracy wśród  ludności przesiedlonej z województwa rzeszowskiego z 16 sierpnia 1952 r.

[36]AMSWiA, PRM, sygn.98/350. Sprawozdanie PWRN w Olsztynie w sprawie wykonania uchwały kwietniowej Biura Politucznego KC PZPR z 20 października 1952 r.

[37]B. Beba, Kierunek przemian  tożsamości kulturowej  Ukraińców na Warmii i Mazurach, [w:]  Tożsamość kulturowa społeczeństwa Warmii i Mazur. Pod red. B. Domagały i A. Saksona, Olsztyn 1998, s. 101.

[38]Tamże, s. 100.

[39]I. Hrywna, Rok pierwszy..., s. 36.

[40]R. Drozd, I. Hałagida, Ukraińcy w Polsce..., dok. 16. Pismo naczelnika Wydziału Społeczno-Politycznego UWR  dotyczące zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP w Przemyślu z 12 września 1949 r., s. 60-61.

[41]AMSWiA, Prezydium Rady Ministrów (PRM), sygn.  98/351. Informacja o sytuacji ludności z akcji "W" zamieszkałej na terenie pow. Pasłęk i Braniewo z 1952 r.

[42]A. Sakson, Stosunki  narodowościowe..., s.126.

[43]APS, PUR, sygn. 51. Pismo Dyrektora ZC PUR do Wojewódzkiego Oddziału PUR w Szczecinie  w sprawie powrotów ludności ukraińskiej z 21 lipca 1947 r.

[44]W. Serhijczuk, Trahedja ukrajinciw ..., s. 404-405.

[45]AAN, Spuścizna Bieruta, sygn. 254/IV-22. Ściśle tajna notatka ministra Spraw Zagranicznych Z. Modzelewskiego z rozmowy z ambasadorem ZSRR w Polsce W. Lebiediewem  dotycząca propozycji przesiedlenia ludności ukraińskiej z 20 stycznia 1949 r.

[46]L. Olejnik, Problem ukraiński w polityce..., s.  116-117.

[47]W. Serhijczuk, Trahedja ukrajinciw Polszczi..., s. 406-407.

[48]J. Burszta, Kategorie ludności i ich typ kulturowy, [w:] Przemiany społeczne na Ziemiach Zachodnich, Poznań  1967, s. 161.

[49]APK, PWRN, sygn. 4579. Sprawozdanie PPRN w Słupsku z pracy wśród  ludności przesiedlonej z województwa rzeszowskiego z 16 sierpnia 1952 r.

[50]APK, PWRN, sygn. 4625. Informacja PWRN w Koszalinie dotycząca ludności przesiedlonej z województwa rzeszowskiego  z 1952 r.

[51]APO, PWRN, sygn. 444/WSW/754. Sprawozdanie  z sytuacji wśród ludności ukraińskiej w województwie olsztyńskim z 1952 r.

[52]APZG, PWRN, sygn.  577. Informacja o sytuacji ludności ukraińskiej zamieszkałej na terenie powiatu głogowskiego z 1952 r.

[53]APS, PWRN, sygn. 13719. Ściśle tajna informacja o ludności ukraińskiej w województwie szczecińskim z 16 lutego 1952 r.

[54]I. Hrywna,  Życie społeczno-kulturalne Ukraińców na Warmii i Mazurach, [w:]  Tożsamość kulturowa..., s. 110.

[55]I. Hałagida, Ukraińcy w województwie gdańskim...,  s. 178-179.

[56]APK, PWRN, sygn. 4625. Pismo Wydziału Społeczno-Administracyjnego PWRN w Koszalinie do  KC PZPR na ręce tow. Zawadzkiego w sprawie ludności ukraińskiej z 12 lutego 1952 r.; szerzej: S. Madzelan, Smak doli, Nowy Sącz 1986.

[57]I. Hrywna,  Życie społeczno-kulturalne..., s. 110.

[58]S. Zabrowarny,  Ukraińcy na Pomorzu Zachodnim..., s. 38.

[59]I. Hałagida, Kościół greckokatolicki..., s. 159-160; patrz: tenże, Sytuacja wyznaniowa Ukraińców na zachodnich i północnych ziemiach Polski w latach 1947-1957, [w:] Ukraińcy w najnowszych dziejach Polski..., s. 159-180, W. Sawa, U doma i na czużyni, Warszawa 1995, s. 54.

[60]I. Hałagida, Kościół greckokatolicki..., s. 160.

[61]o. mytrat S. Dziubyna, I stwerdy diło..., s. 107-109; Ks. W. Pyrczak, Kościół greckokatolicki na Pomorzy Środkowym, [w:] Ukraińcy w Polsce..., s. 44.

[62]o. mytrat S. Dziubyna, I stwerdy diło  ..., s. 108-109; E. Misiło, Hrekokatołyćka Cerkwa..., s. 114.

[63]APO, UW, sygn. 303. Sprawozdanie UW w Olsztynie z działalności kościołów w województwie olsztyńskim w 1948 r. [b.d.]

[64]Dokumenty do istoriji..., dok. 12. List ks. M. Ripeckiego do kurii w Olsztynie w sprawie zezwolenia na odprawienie mszy greckokatolickiej w kościele w Widminach  z 11 sierpnia 1948 r., s. 17.

[65]o. mytrat S. Dziubyna, I stwerdy diło..., s. 108.

[66]Tamże, s. 110.

[67]Dokumenty do istoriji..., dok. 1-3. Korespondencja  ks. M. Ripeckiego z kurią w Olsztynie i prymasem w sprawie odprawiania w obrządku łacińskim z listopada 1947 r., s. 6-8; tamże, dok.  23, s.  31;  A. Kopiczko, Panorama wyznaniowa województwa olsztyńskiego po II wojnie światowej, [w:] Tożsamość kulturowa..., s. 42.

[68]Dokumenty do istoriji..., dok. 64. Petycja grekokatolików z Bań Mazurskich do premiera w sprawie odprawiania nabożeństw grekokatolickich z 3 listopada 1952 r., s.94-96.

[69]Tamże, dok. 51. Dekret ordynariusza diecezji warmińskiej dla ks. M. Ripeckiego erygujący kaplicę greckokatolickom w Chrzanowie z 25 kwietnia 1952 r., s. 75-76.

[70]I. Hałagida, Kościół greckokatolicki..., s. 161.

[71]K. Urban, Kościół prawosławny w Polsce 1945-1970, Kraków 1996, s. 152. W 1951 r. po kolejnych próbach dokonania nowego podziału administracyjnego, Kościół prawosławny liczył  cztery diecezje: Warszawsko-Bielską, Białostocko-Gdańską,  Łódzko-Poznańską i Wrocławsko-Szczecińską.

[72]K. Urban, Z dziejów Kościoła prawosławnego..., s. 27.

[73]K. Urban, Kościół prawosławny..., s. 162-163.

[74]I. Hałagida, Kościół greckokatolicki..., s. 161.

[75]W. Mokry, Problem ojczyzny dla ukraińskiej mniejszości narodowej wysiedlonej w 1947  roku, [w:] Problemy Ukraińców..., s. 420 (jest to zmieniona wersja artykułu, który ukazał się w "Res Publica" 1989, nr  9-12).

[76]o. M. Skórka, Wspólne sąsiedztwo czy nie chciani intruzi?, "Więź" 1998, nr 3,  s. 74.

[77]Cyt. za: Z. Wojewoda, Zarys historii Kościoła..., s. 58-59.

[78]Tamże, s. 59.

[79]Tamże, s. 58.

[80]Repatriacja czy deportacja..., T. II,  przypis do dok. 9, s.  23.

[81]R. Brykowski, W sprawie architektury cerkiewnej województwa rzeszowskiego, "Ochrona Zabytków"  1956, nr 2, s. 107.

[82]Z. Wojewoda, Zarys historii Kościoła..., s. 59.

[83]Szerzej: Losy cerkwi w Polsce po 1944 r., Rzeszów 1997; A. Nałęcz  (J. Musiał), Cerkwie greckokatolickie w Diecezji Przemyskiej po roku 1945. Zarys problematyki, Przemyśl 1988.

[84]R. Brykowski, W sprawie architektury cerkiewnej województwa rzeszowskiego po 33 latach, [w:] Losy cerkwi w Polsce po 1944 roku, Rzeszów 1997, s. 147 i 158-159.

Kontakt

logo UTH beztlo60Ukraińskie Towarzystwo Historyczne w Polsce

ul. Kościeliska 7
03-614 Warszarwa