Tajemnica śmierci generała Karola Świerczewskiego

Bohdan Halczak (Zielona Góra)

            Dnia 28 marca 1947 r., o godz. 23.10, w ostatnim wydaniu dziennika wieczornego Polskiego Radia odczytano komunikat Ministerstwa Obrony Narodowej: „Dnia dwudziestego ósmego marca bieżącego roku około godziny dziesiątej rano w czasie inspekcji służbowej zginął od skrytobójczych kul ukraińskich faszystów UPA, na drodze Sanok-Baligród, generał broni Karol Świerczewski, drugi wiceminister obrony narodowej, były dowódca drugiej armii, bohater walk o Nysę Łużycką. Zwłoki zostaną sprowadzone samolotem do Warszawy. Data pogrzebu zostanie podana do wiadomości.”[1].

            Następnego dnia odbyło się w Warszawie posiedzenie Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej, najwyższego organu komunistycznej władzy w Polsce. W trakcie posiedzenia omówiono kwestie związane z przygotowaniem pogrzebu generała, a także postanowiono:

„1. Udekorować pośmiertnie tow. Świerczewskiego Orderem Virtuti Militari I klasy.

  1. Ogłosić w prasie o przejęciu na koszt państwa kosztów pogrzebu i wyznaczenia pensji dla rodziny.
  2. Wystąpić przez Rząd z uchwałą o budowie pomnika gen. Świerczewskiego.
  3. Przemianować ulicę Kaczą i fabrykę Gerlacha im. gen. Świerczewskiego (przez Warszawską Radę Narodową).
  4. Ustalić stypendium im. gen. Świerczewskiego na Akademii Wojennej.

W ramach akcji represyjnej wobec ludności ukraińskiej postanowiono:

  1. W szybkim tempie przesiedlić Ukraińców i rodziny mieszane na tereny odzyskane (przede wszystkim Prusy płn.), nie tworząc zwartych grup i nie bliżej niż 100 km od granicy.”[2].

            Cytowana uchwała Biura Politycznego, z dnia 29 marca 1947 r. stała się „podstawą prawną” dla masowej akcji deportacyjnej ludności ukraińskiej. Dnia 28 kwietnia 1947 r. sześć dywizji Wojska Polskiego przystąpiło do realizacji akcji „Wisła”, która trwała trzy miesiące. W okresie tym wysiedlono z terenów południowo-wschodnich państwa polskiego blisko 150 tysięcy Ukraińców oraz członków rodzin mieszanych. Zostali przymusowo osiedleni na ziemiach zachodnich i północnych. Gdyby poważnie traktować, zawartą w uchwale Biura Politycznego opinię, że akcja „Wisła” była karą, wymierzoną deportowanej ludności za śmierć jednego człowieka byłaby to jedna z najsurowszych akcji represyjnych w dziejach ludzkości. Trudno jednak traktować poważnie opinię, że akcja „Wisła” została przeprowadzona w ramach działań represyjnych po śmierci gen. Świerczewskiego. Jak wynika z ujawnionych współcześnie dokumentów decyzję o przeprowadzeniu masowej deportacji ludności ukraińskiej podjęto wcześniej, a wizyta gen. Świerczewskiego w okolicach Sanoka wiązała się prawdopodobnie z przygotowaniami do akcji[3].

            Wkrótce po śmierci Karola Świerczewskiego władze komunistyczne rozpoczęły tworzenie kultu wokół jego postaci. Już 29 marca 1947 r. jeden z czołowych dzienników „Życie Warszawy” pisał: „Jeden z największych, jakich kiedykolwiek mieliśmy strategów i z którego imieniem na zawsze związana będzie granica nad Nysą Łużycką – nie żyje. (…) Napuszone słowa nad trumną wiernego żołnierza Rzeczypospolitej, którego świetny talent wyniósł z głębin ludu polskiego na jedno z najwybitniejszych stanowisk, brzmiałyby fałszywie. Jego wielkość i zasługi są równie oczywiste, jak oczywisty jest ból i cierpienia. Uczcijmy go słowem prostym: Gen. Świerczewski – swym trudem żołnierskim i krwią przelaną – dobrze zasłużył się Ojczyźnie.”[4].

            W okresie późniejszym kult Karola Świerczewskiego był intensywnie propagowany. W każdej niemal miejscowości znajdowała się ulica, lub plac jego imienia. Często była to główna ulica w mieście. Jego imieniem nazywano gmachy użyteczności publicznej. Pisano o nim powieści i poematy. Szczególną uwagę zwracano na popularyzację tej postaci w środowisku młodzieżowym. Wspominały o nim podręczniki szkolne i lektury obowiązkowe, które każdy uczeń musiał przeczytać. Opowiadali o nim nauczyciele, w trakcie zajęć lekcyjnych. Miejsce tragicznej śmierci generała uczyniono obiektem kultu. Wzniesiono kamienny obelisk ze stylizowanym orłem i medalionem przedstawiającym popiersie Karola Świerczewskiego. Wokół pomnika urządzono park. W pobliżu zbudowano okazały gmach muzem, poświęconego pamięci generała.

            Popularyzatorzy kultu Karola Świerczewskiego nie mieli jednak łatwego zadania. Życie generała nie „pasowało” do obrazu polskiego bohatera narodowego. Popularna encyklopedia, wydana w 1976 r. następująco informowała czytelników o tej postaci: „ŚWIERCZEWSKI Karol, pseudonim Walter (1897-1947), działacz ruchu robotniczego, generał; od 1915 w Rosji, uczestnik rewolucji październikowej i wojny domowej w Rosji, od 1918 w Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików) i Armii Czerwonej, 1927-36 na różnych stanowiskach dowódczych i sztabowych; 1936-38 uczestnik wojny domowej w Hiszpanii (…); od 1938 ponownie w ZSRR; podczas II wojny światowej 1941-43 na stanowiskach dowódczych, od VIII 1943 współorganizator Armii Polskiej w ZSRR, 1943-44 zastępca dowódcy I Korpusu, 1944 – zastępca dowódcy I Armii Polskiej; 1944-45 organizator i dowódca 2 Armii Wojska Polskiego; członek Centralnego Biura Komunistów Polskich w ZSRR (1944), od 1944 wiceminister obrony narodowej (…) poległ pod Baligrodem w walce z UPA.”[5].

            Z przedstawionej informacji biograficznej wynika, że Karol Świerczewski wstąpił w szeregi Armii Czerwonej w wieku 21 lat i pozostawał zawodowym żołnierzem radzieckim przez 25 lat. Polski mundur nosił przez niespełna cztery lata. Uważny czytelnik, po zapoznaniu się z cytowaną notatką encyklopedyczną musiał postawić sobie szereg pytań. Co robił Świerczewski, w latach 1920-1921, kiedy trwała wojna między Polską i państwem radzieckim? Co robił we wrześniu 1939 r., kiedy Rzeczpospolitą zaatakowały od zachodu Niemcy nazistowskie (1 września), a od wschodu ZSRR (17 września)?

            Nic dziwnego, że w procesie popularyzacji generała oficjalna propaganda nie eksponowała jego życiorysu, koncentrując się na wybranych epizodach. Podkreślano jego miłość do dzieci i ogromną troskę o prostych żołnierzy, dla których miał być prawdziwym ojcem. Przede wszystkim ukazywano jego niesłychaną odwagę. Podobno nigdy nie pochylał się, kiedy w pobliżu świszczały kule. Nie szukał ukrycia. Chodził wyprostowany pod ostrzałem wroga. Jedna z popularnych książek biograficznych nosiła nawet tytuł: „Człowiek, który się kulom nie kłaniał”. Gdyby poważnie potraktować biografie Karola Świerczewskiego, napisane w latach 1947-1989 trzeba by uznać, że posiadał on nadprzyrodzoną moc. Wyłania się postać nie tyle człowieka, co namiastki Mesjasza, miłościwego pasterza, niosącego pomoc i pociechę zbolałym, dokonującego cudów, ponoszącego ostatecznie męczeńską śmierć.

            Najbardziej popularyzowanym, przez propagandę komunistyczną epizodem z biografii generała była jego śmierci pod Baligrodem. Wykorzystywano w tym celu opis tragicznych wydarzeń, dokonany przez uczestnika – podpułkownika Jana Gerharda, w 1947 r. dowódcę 34 pułku piechoty, działającego w okolicach Baligrodu. Według tej relacji generał przybył do Baligrodu 28 marca 1947 r. o godzinie 7.30[6]. Rozmawiał z żołnierzami jak również z przedstawicielami ludności cywilnej. Ok. godz. 9.00, kiedy inspekcja zbliżała się ku końcowi generał wyraził życzenie skontrolowania wysuniętego garnizonu w miejscowości Cisna. Zdaniem Gerharda oficerowie byli zdumieni i zaskoczeni: „Cisna oznaczała konieczność przesunięcia się przez cieśninę między masywami leśnymi Chryszczatej (…) Zasadzki były tam zjawiskiem częstym. Banderowcy siedzieli okrakiem na szosie będącej jedyną osią komunikacyjną wiodącą do Ustrzyk Górnych i Wołosatego”.

Na wyraźny rozkaz Świerczewskiego z Baligrodu wyruszyła, w kierunku Cisnej kolumna, składająca się z trzech samochodów, z których jeden zepsuł się zresztą wkrótce, ale pozostałe pojazdy ruszyły dalej. Przodem jechał otwarty samochód marki „Dodge”, w którym podróżował gen. Świerczewski oraz towarzyszący mu w podróży inspekcyjnej gen. Mikołaj Prus-Więckowski. Za nimi podążał samochód ciężarowy marki „ZIS” z ochroną. Całość obsady stanowiły 33 osoby, w tym 2 generałów, 6 oficerów uzbrojonych w broń krótką i 25 szeregowych.

            W odległości ponad 6 km od Baligrodu kolumna znalazła się pod ostrzałem. Wg relacji Gerharda: „Nasz „Dodge”, który – na rozkaz Świerczewskiego – zwiększył szybkość, musiał zastopować za mostkiem nad strumieniem Jabłonka. Było to nieuniknione, gdyż przed nami rozciągała się droga na otwartym polu i banderowcy strzelający z broni maszynowej zlikwidowaliby nas niechybnie. O kilkadziesiąt metrów z tyłu stanął „ZIS”. Generał Świerczewski kazał atakować pozycję przeciwnika. „rozwinęliśmy się w klinową tyralierę, która wolno metr po metrze, zaczęła wspinać się na wzgórze. Tymczasem banderowcy ograniczali się do prowadzenia ognia. Był to ogień morderczy. (…) Od pocisków zapalających płonęła w wielu miejscach trawa. Te płomienie i kłęby dymu utrudniały nam ogromnie manewr i łączność wzrokową. Zaczął się również palić las za naszymi plecami, po drugiej stronie strumienia Jabłonka. Ogień banderowców narastał i wzmagał się z lewej strony. Najwidoczniej chcieli nas oskrzydlić. (…) Byłem wtedy mniej więcej 25 metrów nad szosą. Z tego położenia widziałem jak generał Świerczewski rozpina płaszcz i mundur. Był trafiony. Pułkownik Bielecki i kapitan Cesarski, a za nimi podporucznik Łucznik podbiegli do niego, aby go podtrzymać. Szedł słaniając się w kierunku strumienia, z którego linii prowadziliśmy już wtedy – zgodnie z jego rozkazami – ogień do nieprzyjaciela. Dwa następne trafienia banderowców, które ugodziły generała okazały się śmiertelne. (…) Gdy na odgłos motoru nadjeżdżającego nareszcie naszego trzeciego samochodu, banderowcy znikli w ostępach Chryszczatej i bój ustał dowiedzieliśmy się, że generał Świerczewski nie żyje.”[7].

            Opis ostatniego boju Karola Świerczewskiego, autorstwa Jana Gerharda jest zgodny z wymogami literatury batalistycznej. Autor stopniuje poziom napięcia aż do tragicznego finału. Powodowany troską o żołnierzy generał podejmuje odważną, lecz ryzykowną decyzję. W momencie walki, kiedy na oddział Wojska Polskiego spada grad pocisków i wszystko wokół płonie generał zachowuje przytomność umysłu. Dowodzi żołnierzami, którzy stawiają heroiczny opór. Kiedy dowódca pada raniony żołnierze spieszą mu na ratunek.

            Propagowany przez komunistyczne władze kult postaci Karola Świerczewskiego został przyjęty pozytywnie w niektórych kręgach społeczeństwa polskiego. Niekiedy wspominali generała życzliwie nawet ludzie, którzy zdecydowanie nie darzyli sympatią komunizmu i ZSRR. W społeczeństwie polskim silnie utrwalony był kult marszałka Józefa Piłsudskiego. W czasach „Polski Ludowej” marszałek Piłsudski został uznany za „faszystę”, a wszelkie przejawy kultu tej postaci były surowo zwalczane. Dla niektórych Polaków Karol Świerczewski był namiastką Józefa Piłsudskiego.

            Jednak istniały dwie „pamięci zbiorowe” o generale. Jedna to obraz oficjalnie przedstawiany przez rządową propagandę. Inny obraz funkcjonował w społeczeństwie polskim. O generale Świerczewskim krążyło wiele pogłosek. W trakcie prywatnych dyskusji niejednokrotnie rozmawiano o tej postaci. Szczególnie chętnie plotkowali ma temat generała wojskowi. Obraz wyłaniający się ze wspomnień byłych podwładnych Karola Świerczewskiego był inny od „oficjalnego”.

            Generał znany był w środowisku wojskowym nie tyle z troski o żołnierzy, co z zamiłowania do alkoholu, który pił w ogromnych ilościach. Plotkowano również o jego upodobaniu do kobiet i problemach w życiu osobistym. Propagandowe opowieści, o tym że generał przemierzał pole walki, pod ostrzałem „kulom się nie kłaniając” komentowano stwierdzeniem, że widocznie „musiał wcześniej wypić więcej wódki niż zwykle”. Kwestionowano jego umiejętności dowódcze.

Przede wszystkim jednak powszechnie powątpiewano w prawdziwość oficjalnej wersji o zabójstwie Świerczewskiego przez UPA. Przeważał pogląd, że śmierć generała była dziełem radzieckiej NKWD. Pojawiały się opinie, że żadnego zamachu nie było, a Świerczewskiego wywieziono na odludzie i rozstrzelano. Inni sądzili, że pod Baligrodem generał wpadł w zasadzkę, zastawioną przez funkcjonariuszy NKWD, przebranych za partyzantów UPA. Najbardziej rozpowszechniona była jednak wersja, iż Świerczewskiego „wystawiono” UPA, wysyłając go z niewielką obstawą w rejon działania ukraińskiej partyzantki i jednocześnie informując ukraińskie podziemie o trasie przejazdu konwoju. Rzeczywistymi sprawcami zabójstwa mieli być ludzie z jego osobistej ochrony, od których otrzymał śmiertelny postrzał w plecy. Zwolennicy teorii zabójstwa Karola Świerczewskiego przez NKWD mieli problemy ze wskazaniem przyczyny, dla której radzieckie służby specjalne pragnęłyby „zlikwidować” generała. Uważano, że usiłował się on przeciwstawiać postępującemu procesowi „sowietyzacji” polskiej armii. Była to dosyć mało wiarygodna opinia, biorąc pod uwagę silne więzi generała z Armią Czerwoną.

Pogłoski o zabójstwie Karola Świerczewskiego przez „swoich” były na tyle rozpowszechnione, że nawet autorzy oficjalnych publikacji propagandowych nie mogli ich pominąć milczeniem. Artur Bata, w wydanej w 1987 r. pracy stwierdził: „Jak zawsze w przypadku gdy rozgrywa się wielki dramat, śmierć generała spowodowała falę plotek, spekulacji i domysłów. Ich autorzy usiłowali dowieść, że zasadzka pod Jabłonkami nie była dziełem przypadku, że napad na generała został wcześniej zaplanowany. Jako jeden z argumentów przytaczano fakt, iż mimo zaskoczenia i ogromnej przewagi bandytów straty polskie były zadziwiająco nikłe – trzech zabitych i trzech rannych. A więc mierzono do Świerczewskiego – próbowano twierdzić – a nie do żołnierzy. Natychmiast po zabiciu generała banderowcy wycofali się, tak jak po wykonaniu zadania. Spekulacje dotyczyły też kul, które ugodziły generała, zwłaszcza tej drugiej – została ona wystrzelona z tyłu.”[8].

Oczywiście takie spekulacje Bata odrzucił bardzo zdecydowanie: „W świetle dowodów i faktów wszelkie domysły o ukartowanym jakoby zamachu na Świerczewskiego są po prostu absurdalne. (…) Domniemania o bratobójczej kuli nie zasługują nawet na polemikę. Cały zgromadzony przez komisje, badające dramat pod Jabłonkami, materiał nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, że wydarzenia na szosie baligrodzkiej były dziełem zwykłego przypadku, od powzięcia decyzji przez gen. Świerczewskiego o dalszej jeździe do Cisnej poczynając, a na zasadzce zorganizowanej przez „Hrynia[9]” kończąc.”[10].

Aby wykazać absurdalność domysłów o zamachu na generała Bata powołał się na ustalenia komisji, powołanych do wyjaśnienia okoliczności wydarzeń. Po zamachu powołano dwie komisje. Jedną wysłał Sztab Generalny Wojska Polskiego, a drugą Urząd Bezpieczeństwa[11]. W 1987 r. dostęp do tych dokumentów, spoczywających w archiwach był trudny, możliwy tylko dla badaczy cieszących się zaufaniem władz. Praca Baty nie mogła rozwiać wątpliwości, nagromadzonych wokół zamachu pod Baligrodem.

Po przemianach roku 1989 wspomniane raporty zostały upowszechnione. Przygotowany przez szefa Wydziału Operacyjnego Oddziału III Sztabu Generalnego Wojska Polskiego podpułkownika Kossowskiego raport został opracowany na podstawie wizji lokalnej oraz przesłuchań oficerów i żołnierzy. Był on bardzo krytyczny wobec osób odpowiedzialnych za ochronę Świerczewskiego[12]. Informacji o przyjeździe generała nie zachowano w tajemnicy. Podróżował otwarcie i był uroczyście przyjmowany. Członkowie podziemia przypuszczalnie wiedzieli o jego pobycie w okolicach Baligrodu. Żołnierze stanowiący ochronę generała nie byli odpowiednio przygotowani do tej funkcji. Kossowski ocenił zresztą negatywnie stopień przeszkolenia i poziom dyscypliny w jednostkach 34 pułku piechoty.

Przede wszystkim Kossowski nie ukrywał swoich wątpliwości, co do oficjalnej wersji wydarzeń: „nie wykluczone jest, że generał w swojej podróży był śledzony przez cały czas przez elementy dywersyjne spośród grup reakcyjnych Polski Centralnej i zamach był przez nie organizowany właśnie w takim terenie, gdzie podejrzenie obciąża Ukraińców. Uważam za swój obowiązek podanie tego przypuszczenia, ażeby organy przeznaczone do przeprowadzenia szczegółowego śledztwa nie sugerowały, że zbrodni dokonali faszyści ukraińscy i tylko wśród nich poszukiwali sprawców.”[13]. Innymi słowy Kossowski posądzał o współudział w zamachu polskie podziemie antykomunistyczne.

Następstwem raportu Kossowskiego było udzielenie, przez Ministra Obrony Narodowej nagany trzem oficerom, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo generała Świerczewskiego[14]. Powstał jednak również drugi raport, opracowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Stwierdzono w nim jednoznacznie, że zamachu dokonała UPA, chociaż żadnych konkretnych dowodów nie przedstawiono. Autorzy raportu sugerowali również, aby nie pociągać do odpowiedzialności oficerów, ponieważ decyzję o wyjeździe do Cisnej podjął osobiście Karol Świerczewski. Raport UB nie rozwiewał żadnych wątpliwości, dotyczących wydarzeń pod Baligrodem. Nietrudno było natomiast dostrzec, że Urząd dąży do „wyciszenia” sprawy i pragnie uniknąć dokładnego śledztwa.

W okresie późniejszym ogłoszono, że polscy żołnierze schwytali trzech członków UPA, którzy mieli brać udział w zasadzce pod Baligrodem. Dnia 30 czerwca 1947 r. w miejscu zasadzki dokonano wizji lokalnej, z udziałem schwytanych partyzantów[15]. Była ona filmowana przez przybyłą specjalnie ekipę. Wg relacji więźniów kolumnę, w której podróżował Karol Świerczewski zaatakowała sotnia (kompania) UPA, dowodzona przez porucznika Stefana Stebelskiego (pseudonim „Chrin”), wspomagana przez czoty (plutony) sotni „Stacha”. Atakujący mieli nie wiedzieć o tym, że w konwoju znajdują się wysocy rangą dowódcy. Sądzili, że samochodem marki „ZIS” przewożona jest żywność. Zabójstwo generała Świerczewskiego miało charakter przypadkowy. Wyniki śledztwa nie usatysfakcjonowały – jak można sądzić – polskiej opinii publicznej. Nie było tajemnicą, że funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa potrafili, torturami oraz szantażem zmusić swoich więźniów do takich zeznań, jakie były im wygodne.

Aurę tajemniczości wokół okoliczności śmierci generała Świerczewskiego zwiększyło brutalne zabójstwo Jana Gerharda, w 1971 r. Wg oficjalnych wyników dochodzenia zbrodnia miała podłoże kryminalne. Jednak pojawiły się pogłoski, że Gerhard miał ujawnić nowe informacje, związane z zasadzką pod Baligrodem.

W latach dziewięćdziesiątych okolicznościami śmierci generała Świerczewskiego zainteresował się dziennikarz Dariusz Baliszewski, specjalizujący się w problematyce historii najnowszej. Przeprowadził własne dochodzenie dziennikarskie. Wyniki zaprezentował w prowadzonym przez siebie programie telewizyjnym „Rewizja Nadzwyczajna”. Po dokładnym przeanalizowaniu wszystkich dostępnych relacji o zamachu dostrzegł w nich szereg sprzeczności. Doszedł do wniosku, że uczestników tego wydarzenia łączyła swoista „zmowa milczenia”, starali się ukryć jakieś okoliczności tragicznego zdarzenia. Wysunął przypuszczenie, że przynajmniej część żołnierzy polskich zbiegła z pola walki, pozostawiając generała własnemu losowi. Pogłoski takie pojawiały się zresztą już wcześniej. Niemniej Baliszewski uznał, że Świerczewski zginął z rąk UPA.

Przełom w wyjaśnianiu tajemnicy śmierci generała Świerczewskiego nastąpił w 2006 r., kiedy polski Instytut Pamięci Narodowej oraz Państwowe Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy opublikowały nieznane dotychczas dokumenty z archiwów dawnych polskich i radzieckich służb specjalnych[16]. Wśród nich znalazł się również raport dowódcy 26 Odcinka Taktycznego UPA majora Wasyla Mizernego (pseudonim „Ren”) za czas 1.03 – 15.08.1947 r. Dokument został przechwycony przez radzieckie służby specjalne. Pod datą 28.03.1947 r. „Ren” zanotował: „o godz. 9.30 oddziały „Chrina” i „Stacha” urządziły zasadzkę na szosie Baligród – Cisna (…). Kiedy oddziały dochodziły do miejsca, gdzie miały zająć dogodne stanowiska w celu przeprowadzenia zasadzki, usłyszano warkot motorów. Jechały tam dwa samochody wypełnione żołnierzami WP w kierunku Cisnej. Jeden samochód był pancerny, a drugi ciężarowy. Jak się później okazało, było to ubezpieczenie przednie. Zaledwie dowódca „Chrin” zdążył ustawić 2 erkaemy i wysłać czaty, gdy z kierunku Baligrodu nadjechały dwa inne samochody. Pierwszy samochód był osobowy i jechali nim z odkrytymi głowami brzuchaci żołnierze. Dowódca „Chrin” domyślił się od razu, że muszą to być wyższe „osobistości”, więc podał komendę: „Chłopcy ognia! Jadą jakieś figury!”. W momencie tym zagrzmiały nasze erkaemy. Z osobowego samochodu wyskakują żołnierze, między którymi jest jeden gruby, z odkrytą głową, który nie zajmując stanowiska wydaje rozkazy, po czym wszyscy inni zajmują stanowiska i ruszają do natarcia. Równocześnie z drugiego samochodu ciężarowego, który jechał za osobowym, zeskakują spokojnie (jak gdyby wcale nic nie było) żołnierze w czarnych beretach i otwierają ogień maszynowy po naszych stanowiskach. Dowódca „Chrin” wydaje rozkaz pierwszemu pododdziałowi nacierać na nieprzyjaciela i flankować go. Wywiązuje się intensywna walka, która trwała około 25 minut. Następnie nieprzyjaciel ostrzeliwuje się i odstępuje potokiem w kierunku lasu „Jabłonki”. Do potoku wbiega gruby, łysy żołnierz z okrzykiem: „Generale, jestem trafiony!”. Przybiega do niego dwóch żołnierzy, do których mówi: „Chłopcy, weźcie mnie, umieram”. Wtenczas serie erkaemów naszych erkaemistów dobijają ostatecznie, jak się później okazało, generała broni, drugiego wiceministra obrony narodowej – Karola Świerczewskiego oraz jednego żołnierza, który przybiegł zabrać go, a innego ranią i ten ucieka. Oddziały nasze nie wszczęły pościgu za odstępującym wrogiem gdyż był w tym czasie dobrze wyposażony.”[17].

Czytając ten dokument nie sposób oprzeć się refleksji, że Wasyl Mizerny posiadał, podobnie jak Jan Gerhard zamiłowania literackie. Raport „Rena” wyjaśnia jednak wiele kwestii, związanych z zamachem. Atak na konwój nie był przypadkowy. „Chrin” podjął decyzję o podjęciu walki, kiedy zorientował się, że w konwoju podróżuje polski dowódca wysokiej rangi. Jego zabicie stało się celem zasadzki. Dokument nie potwierdza opinii, że żołnierze z ochrony generała zbiegli z pola walki. Raport świadczy, że walczyli dzielnie. Najpierw usiłowali atakować pozycje przeciwnika, a później wycofali się. Nie była to paniczna ucieczka, lecz odwrót. Raport Wasyla Mizernego potwierdza większość informacji zawartych w sprawozdaniu Jana Gerharda.

Widoczne są jednak różnice w obu relacjach. Gerhard był przekonany, że napastnicy zbiegli po usłyszeniu odgłosu nadjeżdżającego samochodu. „Ren” nie wspomina o tym fakcie. Możliwe, że „Chrin” nie zorientował się, że nadjeżdża samochód, lub nie miało to większego wpływu na jego rozkazy. Decyzję o odwrocie podjął, będąc przekonany, że generał nie żyje. Obaj dowódcy inaczej przedstawili również ostatnie chwile generała. Wg Gerharda Karola Świerczewskiego cały czas ochraniali żołnierze. Podtrzymywali go, kiedy zasłabł, wynieśli poza linię ognia i usiłowali opatrzyć mu rany. Tymczasem raport Mizernego wskazuje, że generałem nikt się nie zajmował. Dwóch żołnierzy usiłowało mu pomóc, ale jeden zginął, a drugi uciekł. Być może tego faktu dotyczyła „zmowa milczenia”, której istnienia domyślał się Baliszewski.

Nie można ustalić, przez kogo zostały wystrzelone pociski, które ugodziły Karola Świerczewskiego. Nawet, jeżeli któryś z nich pochodził z broni żołnierzy ochrony nie musiał to być celowy zamach, lecz wypadek. Trudno znaleźć przyczynę, dla której polskiemu podziemiu antykomunistycznemu miałoby szczególnie zależeć na śmierci generała. Nie należał do najważniejszych postaci w komunistycznym aparacie władzy. Natomiast gdyby NKWD oraz związany z nim Urząd Bezpieczeństwa zdecydowali się pozbyć generała najprawdopodobniej postawiliby go przed sądem, pod byle pretekstem i wymierzyli wysoki wyrok. Wielu oficerów polskich, zasłużonych w walce z UPA trafiło w okresie późniejszym na ławę oskarżonych. Dwa lata spędził w więziennej celi Jan Gerhard.

Raport Wasyla Mizernego nie wyjaśnia wszystkich kwestii, związanych z zasadzką pod Baligrodem. O ocenę tego dokumentu poprosiłem prof. Petera Potichnego, wybitnego znawcę dziejów UPA oraz byłego żołnierza tej formacji[18]. Raport wzbudził u niego szereg wątpliwości. Profesor wielokrotnie uczestniczył osobiście w podobnych potyczkach między UPA i jednostkami WP. Zdaniem prof. Potichnego jest nieprawdopodobne, aby dowódca kompanii wydał przed walką komendę: „Chłopcy ognia! Jadą jakieś figury!”. Komenda musiała być wypowiedziana bardzo głośno i wyraźnie, aby była usłyszana przez cały oddział. Cytowane słowa mogły paść natomiast z ust dowódcy niższej rangi, dowodzącego niewielkim oddziałem (np. plutonem). Profesor uważa również za całkowicie niemożliwe, aby w zgiełku bitewnym partyzanci słyszeli rozmowy między żołnierzami po przeciwnej stronie. Jego zdaniem: „Czasami słychać było komendy, wykrzykiwane przez dowódcę do żołnierzy WP (nierzadko w języku rosyjskim), ale rozmów usłyszeć nie było można”.

Niemniej nie ulega wątpliwości, że Karol Świerczewski zginął z rąk partyzantów UPA. Nie był to skrytobójczy mord. Generał poległ w bitwie. Był umundurowanym, uzbrojonym, zawodowym żołnierzem, znajdującym się w strefie działań wojennych. Zginął jak żołnierz. Jego śmierć nie uprawniała polskich władz komunistycznych do żadnych represji wobec ukraińskiej ludności cywilnej.

Po przemianach roku 1989 legenda, stworzona przez władze komunistyczne, wokół generała „Waltera” upadła. Ujawnione dokumenty odsłoniły nieznane oblicze Karola Świerczewskiego. Do obalenia jego mitu przyczyniła się zwłaszcza praca trzech wybitnych historyków wojskowości (Czesław Grzelak, Henryk Stańczyk, Stefan Zwoliński), poświęcona walce jednostek polskich na Froncie Wschodnim II wojny światowej, w latach 1943-1945[19]. Świerczewski był kiepskim dowódcą. Nigdy nie odniósł większych sukcesów militarnych. W trakcie walk na Łużycach, jako dowódca II Armii Wojska Polskiego popełnił rażące błędy w dowodzeniu, które doprowadziły do bardzo wysokich strat w polskich jednostkach. Przyczyną wielu nieprzemyślanych decyzji generała było nadużywanie przez niego alkoholu. Pozostawał także w ciągłym konflikcie ze swoimi podwładnymi, którzy nierzadko odmawiali wykonywania, wydanych przez Świerczewskiego rozkazów. Generał był także współodpowiedzialny za represje wobec członków Armii Krajowej. Wtłaczany społeczeństwu polskiemu, przez komunistyczną propagandę obraz generała był całkowicie fałszywy. Wyjątek stanowił jeden epizod z jego biografii – zasadzka pod Baligrodem, która była przedstawiana, w zasadzie zgodnie z prawda. Paradoksalnie ten właśnie epizod wzbudzał najwięcej wątpliwości w społeczeństwie polskim.

Karol Świerczewski szybko przestał być obiektem kultu. W miesiącach czerwiec-lipiec 2009 r. przeprowadzono w społeczeństwie polskim badania sondażowe, dotyczące pamięci o II wojnie światowej. Świerczewski został zaliczony przez respondentów do grona postaci, których naród polski powinien się wstydzić[20]. Nazwy ulic, placów i obiektów użyteczności publicznej, dawniej poświęconych generałowi stopniowo zmieniono, często nadając im imię Józefa Piłsudskiego. Tylko w nielicznych miejscowościach zachowała się dawna nazwa. Zlikwidowane zostało muzeum pod Baligrodem. Gmach przejął prywatny właściciel i zmienił w okazałą rezydencję. Pomnik, o który nikt nie dba stopniowo niszczeje. Zdarza się, że złośliwe ręce malują usta popiersia generała na czerwono i „wzbogacają” je o białe kły.

Niedługo znikną prawdopodobnie wszystkie upamiętnienia Karola Świerczewskiego na polskiej ziemi. Pozostanie po nim jednak swoisty „pomnik” w postaci akcji „Wisła”, która związała się trwale z tą postacią. Gdyby jednak Świerczewski nie zginął pod Baligrodem i żył jeszcze pewien czas deportacja ludności ukraińskiej zostałaby przeprowadzona również. Władze komunistyczne znalazłyby inny pretekst, aby uzasadnić drastyczną operację w oczach opinii publicznej.

 

[1]              E. Misiło: Akcja „Wisła”. Dokumenty, Warszawa 1993, s. 64-65.

[2]              Ibidem, s. 65.

[3]              R. Drozd: Polityka władz wobec ludności ukraińskiej w Polsce w latach 1944-1989, Warszawa 2001, s. 62-63.

[4]              E. Misiło: op. cit., s. 67-68.

[5]              Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa 1976, s. 391.

[6]              W. Krygowski: Przez przełęcze Bieszczadów samochodem i z plecakiem, Warszawa 1975, s. 32-34.

[7]              Ibidem, s.  33-34.

[8]              A. Bata: Bieszczady w ogniu, Rzeszów 1987, s. 182-183.

[9]              Tak określany jest w starszych, polskich opracowaniach Stefan Stebelski, dowódca sotni UPA, działającej w okolicach Baligrodu. W rzeczywistości jego pseudonim brzmiał „Chrin”.

[10]             A. Bata: Op. cit., s. 183-184.

[11]             G. Motyka: Tak było w Bieszczadach. Walki polsko-ukraińskie 1943-1948, Warszawa 1999, s. 385.

[12]             E. Misiło: op. cit., s. 82-83.

[13]             Ibidem, s. 83.

[14]             G. Motyka: op. cit., s. 385.

[15]             F. Sikorski: Kabewiacy w akcji „Wisła”, Warszawa 1989, s. 136-139.

[16]             Polska i Ukraina w latach trzydziestych – czterdziestych XX wieku. Nieznane dokumenty z archiwów służb specjalnych, Warszawa – Kijów 2006.

[17]             Polska i Ukraina w latach trzydziestych – czterdziestych XX wieku. Nieznane dokumenty z archiwów służb specjalnych.. Tom 5. Akcja „Wisła” 1947, s. 706-707.

[18]             Profesor Peter Potichnyj (ukr. Petro Poticzny) wywodzi się ze wsi Pawłokoma, w obecnym województwie podkarpackim. Jego ojciec był Polakiem. W latach 1945-1947 służył w kompanii UPA porucznika Michała Dudy (pseudonim „Hromenko”). W 1947 r. przedostał się ze swoim oddziałem do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Uczestniczył w wojnie w Korei, w jednostce amerykańskich „Marines”. Później zajął się pracą naukową. Obecnie mieszka i pracuje w Kanadzie. Miałem możliwość spotkania z profesorem w 2009 r., w trakcie konferencji naukowej na Słowacji, zorganizowanej przez Słowacką Akademie Nauk (SAV).

[19]             C. Grzelak, H. Stańczyk, S. Zwoliński: Bez możliwości wyboru. Wojsko Polskie na Froncie Wschodnim 1943-1945, Warszawa 1993.

[20]             W. Szacki: Nasza duma i wstyd, „Gazeta Wyborcza” Warszawa 19.08.2009, s. 3.

Kontakt

logo UTH beztlo60Ukraińskie Towarzystwo Historyczne w Polsce

ul. Kościeliska 7
03-614 Warszarwa